niedziela, 30 grudnia 2012

filet drobiowy w bekonowej koszulce z puree ziemniaczanym i piklami ze słoika - gotuje z sąsiadką:)


 ...bo to od Niej dostałam te pyszne warzywa:) 
w pół godziny obiad był gotowy, a tak przygotowane pikle, bardzo ożywiły "kurze cycki":) marchewka i papryka były chrupiące, a cebulka mięciutka i nie narzucała się "sąsiadom" - ja też się nie podlizuję;))
filet drobiowy w bekonowej koszulce z puree i piklami - bardzo dobry obiad, do którego potrzebujemy: 
1 życzliwą Sąsiadkę:) ze słoikiem pikli
filetów tyle ile chętnych 
1 opakowanie boczku wędzonego w paskach
(używam z Morlin)
4 średnie ziemniaki
łyżka oleju rzepakowego (lub innego do smażenia)
łyżka gęstej śmietany
krążek pietruszkowego masła
sól
paski boczku ułożyłam na desce tak, żeby delikatnie na siebie nachodziły; zawinęłam w nie filety i spięłam na końcach wykałaczką;
smażyłam na rozgrzanej patelni 8 minut z każdej strony, przykryte papierem do pieczenia(zmniejszyłam temperaturę do 4 na płycie)


mięso odpoczywało 2 minuty, potem pokrojone w porcje podałam z kulkami puree i orzeźwiającymi piklami:)

ugotowane w osolonej wodzie ziemniaki "utłukłam" ze śmietaną i masełkiem...
masełko pietruszkowe leżało sobie w lodówce, zawinięte w folię spożywczą, a zrobiłam je do bagietki dwa dni temu:)
w kuchennym robocie zmiksowałam kostkę masła o temperaturze pokojowej z pół łyżeczką morskiej soli i 1 pęczkiem natki pietruszki (opcjonalnie można dodać ząbek czosnku);
można też zamrozić to co zostało...
można podać je ze stekiem lub z wołowym ragout...
smacznego:)

piątek, 28 grudnia 2012

sylwestrowa rekompensata - było zwykle i ubogo, to będzie nietypowo i drogo... "przystawkę" daję komuś

musiałam się zrehabilitować, choć dzisiaj miałam już tylko "gotować" playlistę na Sylwka! ten niewydarzony kurczak z niewiadomoskąd, tak dał mi się we znaki, że nie mogłam zapomnieć o "rzuconych kościach"! 
a wyglądał na zdrowo ubitego i ćwiartka była całkiem ciężka...
ale już dość biadolenia... teraz będą cytaty: "ale mam szczęście, że mam taką mamę", "to było genialne" - a zasada jest taka, że przy jedzeniu o jedzeniu, mówią tylko wtedy, kiedy im nie smakuje albo kiedy smakuje za bardzo:)i czego się spodziewać po takim początku? tatar z wędzonego łososia - Mirek spróbuj:)
200 g wędzonego łososia na zimno ( ja użyłam tego samego co do makaronowych muszli - był genialnie uwędzony - może Teściowa kiedyś zdradzi kto, kiedy i jak...)
łyżka pokrojonej dymki (zdjęcie pokaże kto jest Panną Dymką, żeby już nigdy żadna ciocia nie wyrzuciła jej do kosza!)
łyżka pokrojonych kaparów
łyżka jasnego sosu sojowego
ćwierć łyżeczki zielonej musztardy
łyżka czarnego kawioru
3 fileciki anchois (te malusie sardynki bez skóry)
łyżka oliwy z anchois
świeżo zmielony pieprz
zapomniałam o soku z cytryny, ale okazuje się, że nie był potrzebny:) - Francuzi twierdzą, że cytryna używana do ryb, zabija nieświeżość, bo na pewno nie podkreśla smaku;)
za ten wpis powinnam dostać World Press Photo, tak szybko tatar, oczami, został mi wyrwany z rąk....:) i wcale nie dlatego, że Wiktor spieszył się do Dawida;)
łososia najpierw pocięłam w przezroczyste paseczki, a potem w taką samą kosteczkę:)
kapary, anchois i dymki pokroiłam tak, żeby nie wypuściły za dużo soku (kroimy nie siekamy!) wymieszałam wszystkie składniki, ale nie jak wariat:) no i spróbowałam... resztę już znacie :-)
genialny, ach ta mama.......
smacznego:)

"...nie kurczak odstrasza smakoszy, ale to co ma pod skórą..." - gotowałam jak zwykle...

"...nie kurczak odstrasza smakoszy, ale to co ma pod skórą..." - parafrazuję cytat Mendozy, bo starałam się jak zwykle, a z ptaka została tylko skóra:(  na szczęście była chrupiąca:)
ćwiartki trafiły do mnie z supermarketu, a nie z wolnego wybiegu, więc trudno się czepiać!:)
może sam Pan Drób nie obrósł w piórka, za to dzisiejsze dodatki zrównoważyły brak białka:)
Wiktor nazwał danie: kurczak, do którego nie można się "dobrać":))))) podany z szałwiowym sosem, ubogim curry i brzoskwiniową salsą....

kurczak:
ćwiartek tyle, ile chętnych
gałązka suszonej szałwii
skórka z cytryny
2 ząbki czosnku
łyżka oliwy
arkusz papieru do pieczenia
sól 
łyżeczka sproszkowanego imbiru
pół łyżeczki curry
ubogie curry
200 g czerwonego ryżu
1 ząbek czosnku
łyżeczka startego imbiru
1 łyżka tłuszczu z kurczaka
50 ml wody z gotowania ryżu
salsa
4 połówki brzoskwiń z puszki
pół czerwonej cebuli
olej z pestek winogron
sól
2 łyżki soku z brzoskwiń
kurczak: na średnio rozgrzaną oliwę wrzuciłam 2 ząbki czosnku w skorupkach, delikatnie zgniecionych dłonią, skórkę ściętą z całej cytryny i listki szałwii (może być świeża, ale wtedy lepiej posypać nią kurczaka pół godziny przed końcem smażenia); kurczaka natarłam solą i ułożyłam skórą na rozgrzanej patelni, od razu zmniejszyłam ogień (3 na płycie), posypałam curry i imbirem, przykryłam papierem do pieczenia i przygniotłam garnkiem wypełnionym wodą; to idealny sposób, żeby skórka przywarła na zawsze do reszty "gnatów" (się okazało);
po 10 minut zdjęłam garnek i smażyłam przewracając co 10 minut około 1,5 godziny;
ubogie curry: w tym czasie gotował się ryż w osolonej wodzie przez 40 minut (pamiętałam, żeby zostawić trochę wody z gotowania); po tym czasie przelewałam go tak długo zimną wodą, aż całkowicie "zmarzł" i oddał całe ciepło z gotowania (a wszystko po to, żeby nie pił z patelni już ani odrobiny płynu); na patelni rozgrzałam łyżkę tłuszczu, który zlewałam z patelni kurczakowej, dodałam wyciśnięty ząbek czosnku, starty imbir i szczyptę soli; kiedy aromaty zaczęły się przenikać, dodałam ryż i dokładnie wymieszałam, w razie potrzeby podlewałam wodą z gotowania, a wszystko się działo na wolnym ogniu - ryż i duży ogień, nawet historycznie, źle mi się kojarzą:(
salsa: pół cebuli przeszkliłam na łyżce oleju pestkowego; połączyłam ją z dwoma połówkami brzoskwiń i ułożyłam na pozostałych, pociętych w półksiężyce;
sos: oczyściłam patelnię po smażeniu kurczaka, który w tym czasie odpoczywał przykryty w żaroodpornym naczyniu - w końcu narobił się chłop - zdeglasowałam wywarem (podlałam, żeby zebrać smaki), doprawiłam solą, pieprzem i łyżką śmietany - był pyszny i taki szałwiowy - idealnie pasował do reszty... nawet do skóry i kości, które też były pyszne:))))
kurcze smażone! obiad taki se, a pisania jak na pulitzera:)

czwartek, 27 grudnia 2012

makaronowe muszle z pieczonym camembertem - delikatnie, kremowo, łososiowo - gotuję Klubowiczom:)

dzisiaj na obiedzie miałam Gościa, jednego z klubowiczów na mojej "fejsowej" stronie, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz, ale nigdy wcześniej tak się nie stresowałam...:(
twierdzi, że było ...dobrze;), a lubi jeść i to dobrze właśnie:)
przyznał się jednak, że najlepiej, jak dotąd, smakowała mu pizza i już wiadomo, że na obiedzie był Kolega Wiktora - dla niego też ciągle najlepsza jest pizza...:( nie martwię się, że to fastfood, martwię, się że to "the same food"...

mimo wszystko podam przepis na makaronowe muszle z pieczonym camembertem - te obiecane;)
500 g muszli (ja dostałam od wujka, prosto z Włoch:), ale można kupić podobne w supermarketach) 
100 ml wody od gotowania makaronu
2 potężne garści szpinaku
200 g wędzonego łososia na zimno 
50 ml półwytrawnego Rieslinga
sok z ćwiartki cytryny
2 ząbki czosnku
camembert (użyłam Linessy light z Lidla)
200 ml kremówki 
2 łyżki pecorino (dla nowych gości - "chudszy" brat parmezanu)
sól morska
świeżo zmielony pieprz
jedna gałązka rozmarynu
oliwa z oliwek
ser wyjęłam z papieru i włożyłam z powrotem do drewnianego pudełka; ścięłam wierzch i ułożyłam plasterki czosnku, posypałam gałązkami rozmarynu, odrobinę posoliłam i polałam oliwą; przykryłam odkrojoną "skórką" i zapiekałam 15 minut w 200 st;
w tym czasie gotowały się muszle, w dobrze osolonej wodzie - są grube, dlatego "pyrkały" około 15 minut (gdyby były trochę twarde to zmiękną za chwilę w sosie:)), który zrobiłam tak:
na rozgrzaną łyżkę oliwy wrzuciłam drobno pokrojony ząbek czosnku i pokrojonego w paseczki łososia; kiedy zapachy się połączyły, a łosoś zaczął wyglądać, jakby był wędzony na ciepło, dolałam wino i sok z cytryny; po odparowaniu dolałam śmietanę, pecorino, dołożyłam muszle i umyty, osuszony szpinak; wszystko delikatnie mieszałam, aż szpinak zaczął opadać z sił:) - pamiętałam, żeby zostawić wodę od gotowania makaronu i właśnie teraz dodałam jej tyle, żeby muszle zaczęły lśnić własnym blaskiem, a nie śmietany:) przyprawiłam już tylko zmielonym, czarnym pieprzem...
na talerzu ułożyłam muszle, które "zagarnęły" sporo sosu i polałam tym co został na patelni; na wierzchu góry makaronowej ułożyłam kilka cieniutkich plasterków wędzonego łososia, a danie "wykończyłam" słuszną łyżką pieczonego camemberta...:)

smacznego...:)

a po świętach lekkie śniadanie - gotuję wszystkim:)

"zjedz proszę, z szacunku do pracy", jak to mówi moja koleżanka, do swoich dzieci:)
ja nie odmawiam "jedzenia" z szacunku do jedzenia:))) 
pasztety, pieczone kaczki, wędzone łosie na zimno i ciepło, królewskie karpie i takie same makowce - kto by się temu oparł...:) nie odmówiłam...

kluseczki z mascarpone z zielonym pesto

po świętach miałam ochotę na coś lekkiego, ale już nie słodkiego, a że zostały mi różne zioła to zrobiłam zielone pesto:)
kilka gałązek majeranku, bazylii, kolendry
1 ząbek czosnku
garść prażonych ziaren słonecznika - mogą być orzechy włoskie, laskowe, migdały, pistacje, ale bez skóry; mogą też być orzeszki pinii - są najlepsze, ale najdroższe! na pewno coś Wam zostało po świętach:)
pół łyżeczki soli morskiej
czubata łyżka pecorino lub parmezanu
dużo oliwy z oliwek extra vergine
wszystkie składniki wrzuciłam do blendera, zalałam oliwą i porządnie zmiksowałam:)
jeśli użyjecie orzechów, pamiętajcie, żeby je sparzyć, obrać ze skóry, uprażyć i dopiero zmiksować:)
pesto z samej bazylii i orzeszków piniowych podaję do makaronu tagliatelle:)
kluseczki
2 czubate łyżki mascarpone
1 czubata łyżka mąki pszennej
1 płaska łyżka mąki ziemniaczanej
1 średnie jajo
wszystkie składniki dobrze wymieszałam; do słodkiej wersji można dodać łyżeczkę pasty waniliowej (łyżkę cukru waniliowego); do ugotowanej, osolonej wody, ale nie bulgoczącej, wkładałam delikatnie kluseczki (technika ta sama, jak przy kluseczkach twarogowych); gotowałam do wypłynięcia - w sumie minutę:)

kluseczki obtoczyłam delikatnie w pesto i posypałam pecorino:)
takie połączenie robiłam pierwszy raz i co odkryłam? 
delikatne, w środku mięciutkie kluseczki połączone z chrupiącym, aromatycznym i lekko słonawym pesto to niecodzienna wersja na śniadanie, ale też ciekawy pomysł na dodatek do mięs czy ryb...:)

smacznego:)

czwartek, 20 grudnia 2012

świąteczny pasztet z łososia z kremowym, chrzanowym sosem - gotuję świątecznie


na moim stole pojawia się tylko raz w roku! znika w takim tempie, że gdyby nie rozmowy o nim, jego cudownym, delikatnym smaku, kremowej konsystencji, cytrynowej nucie i mrugającym, zielonym oczku, zapomniałabym, że w ogóle go robiłam:)
oczywiście chodzi o świąteczny pasztet z łososia, a nie o faceta po zabiegach w SPA...;)
1 kg świeżego łososia (kupiłam filet bez skóry)
100 g wędzonego łososia w plastrach
czubata łyżka wędzonego łososia na ciepło (ja użyłam wędzonych brzuszków)
200 ml śmietany kremówki
4 jaja
cytryna
2 łyżeczki soli morskiej
pół łyżeczki młotkowanego, czarnego pieprzu i kolendry
zielony koper, rzeżucha lub inne ulubione zioła
sos
czubata łyżka ostrego chrzanu
4 łyżki śmietany z Piątnicy (musi być gęsta, ja tradycyjnie użyłam 18%)
2 łyzki serka mascarpone
sok z małej limonki
sól (do smaku)
łyżka posiekanego koperku
wszystkie składniki energicznie ubić trzepaczką na puszysty krem:)
łososia umyłam, osuszyłam i pokroiłam w grubą kostkę; dodałam pokrojoną w bardzo drobną kosteczkę skórkę z 3/4 cytryny, wycisnęłam sok z połówki, posoliłam, popieprzyłam, pokolendrowałam:), wbiłam jaja, wlałam śmietanę i odstawiłam w zimne miejsce na 4 godziny - może być lodówka, ale może być też balkon, taras, zaokno - wszystko jedno - zimno, ale nie mroźno!
po tym czasie wszystkie składniki zmiksowałam kuchennym robotem, na najwyższych obrotach, przez 1 minutę - muszą być wyczuwalne kawałki łososia:); w tym momencie, niestety, trzeba spróbować "papkowate sushi" i doprawić, jeśli nie czujemy wyraźnych smaków - można ominąć ten moment, gdyż ponieważ, brakujące ogniwo pasztetu podrasuje SOS- gdyby zielony środek nie wystarczył;)
no właśnie,zielone oczko pasztetu:)
paski wędzonego łososia rozłożyłam na folii spożywczej tak, żeby końcówki na siebie nachodziły - zapomniałam zrobić zdjęcia:(
na bliższy brzeg, równomiernie nałożyłam masę: łyżka zmiksowanej papki, łyżka ryby z brzuszków, koper, rzeżucha - dodałam tyle, żeby była zielona:) zwinęłam w rulon podnosząc folię - to łatwe:)
do wyłożonej folią keksówki włożyłam połowę zmiksowanej masy, na nią zsunęłam z folii rulonik i przykryłam drugą połową, całość przykryłam folią;
piekarnik nagrzałam do 180 st (góra dół), keksówkę wstawiłam do drugiej, wypełnionej zimną wodą i piekłam godzinę w kąpieli wodnej;
pasztet studził się w pokojowej temperaturze, a na noc pomaszerował na najwyższą półkę lodówki - też już nie macie na nic miejsca?:(
podam z kremowym sosem chrzanowym, jako wyjątkową, świąteczną przystawkę:)
smacznego:)

środa, 19 grudnia 2012

co robicie przed świętami? ja gotuję - codziennie...


dzisiaj gotowałam szybciej, mniej świątecznie, ale typowo - komuś:)

pisać zacznę nietypowo, od deseru, bo chcę, żeby "ciasteczkowe zdjęcie" promowało ten wpis:) są śliczne i były takie pyszne!:) 


kruche ciasteczka z jagodami  - jagody zbierała Mama, przepis zdradziła "sto" lat temu Teściowa, a wyżera była dla Malucha i "Starucha":)

1 opakowanie kleiku ryżowego (170 g)
1 kostka masła
3 duże jaja
1 szklanka cukru
łyżeczka pasty waniliowej (cukier waniliowy)
jagody ze słoika/dżem jagodowy lub inny ulubiony:)


jagody odsączyłam na sitku; w jednej misce utarłam masło, w drugiej jaja z cukrem; ubite jaja stopniowo połączyłam z masłem, pastą waniliową i kleikiem; masa jest klejąca, ale taka być powinna:) ulepiłam mnóstwo kulek, wydrążyłam, końcówką wyciskacza do czosnku, dziurki i włożyłam do nich jagódki; piekarnik nagrzałam do 180 st (góra dół) i piekłam ciasteczka 23 minuty - wtedy wszyscy są zadowoleni:) są kruche, spód jest tego samego koloru co góra, a środek miękki i jagodowy:)




niebanalny krem marchwiowy - czy marchewka jest banalna? nie widziałam nigdy dwóch takich samych:)
jednak ugotowana, prawie zawsze smakuje identycznie:( ożywiłam ten smak znanymi i lubianymi zapachami:)

500 g marchwi
1 duża cebula
1,5 l wywaru z szyj indyczych
łyżka masła
100 ml passaty (tylko wtedy jeśli krem jest za słodki)
łyżka śmietany
szczypta cynamonu
szczypta sproszkowanego imbiru
sól
kilka płatków suszonej papryczki chili
szczypta sproszkowanego kminu (nie kminku!)
pół łyżeczki utartych w moździerzu ziaren kolendry

cebulę podsmażyłam na maśle, dodałam pokrojoną w centymetrowe plasterki marchewkę; pod koniec smażenia (były już miękkie) dodałam) kolendrę, płatki chili i zalałam całość wywarem; gotowałam pół godziny, a potem dokładnie zmiksowałam; przyprawiłam wszystkimi "zapachami" i dolałam passatę (był za słodki:); podałam ze śmietanowym kleksem i listkami świeżej kolendry... 

smacznego:)

majerankowa wątróbka polana malinowym sosem podana na lodowej sałacie z ciepłą gruszką, jabłkiem i cebulką - "podrasowałam" nazwę, choć nie powinnam, bo była lepsza niż 1000 zrewolucjonizowanych polędwic:)))

500 g drobiowych wątróbek
4 łyżki oleju z pestek winogron
czubata łyżka mąki
łyżeczka startego majeranku
łyżeczka sproszkowanego czosnku
1 twarda gruszka
1 jabłko - ja mam ciągle sporo renety:)
1 cebula
kilka gałązek świeżego majeranku
sól
pieprz

sos
kieliszek czerwonego wina
łyżka octu balsamicznego
2 łyżki soku malinowego
łyżka zimnego masła

na patelnię po smażonych wątróbkach i dodatkach wlałam wino i połączyłam zawartość obydwu patelni; zagotowałam z sokiem malinowym i octem, a kiedy wątróbki były już na talerzach dodałam do gorącego sosu zimną łyżkę masła:)

wątróbkę oczyściłam z błon, umyłam i osuszyłam na durszlaku; do mąki dodałam starty w moździerzu majeranek i czosnek; na rozgrzany olej położyłam obtoczone w panierce wątróbki i od razu zmniejszyłam temperaturę (4 na płycie); smażyłam z każdej strony 7 minut ( nie lubię krwistych) na patelni przykrytej  sitkiem (szczelna pokrywka je "udusi"! a mają być chrupiące); w tym czasie na drugiej patelni smażyłam gruszkę, jabłko i cebulkę, posypane solą, pieprzem i posiekanymi listkami majeranku;
smażyły się pod szczelnym przykryciem 10 minut;
na liściach sałaty położyłam usmażone dodatki, 
przekrojone wątróbki i polałam malinowym sosem;

uwielbiam gotować komuś, ale te wątróbki przede wszystkim gotuję dla siebie...:)

smacznego:)


i jeszcze dwa pomysły na przekąskę z upieczonej ciabatty ( gotowa mieszanka z Lidla);
na śniadanie:

kromki ciabatty posmarowałam delikatnie oliwą i opiekłam z każdej strony na suchej, grillowej patelni z mozzarellą i świeżą bazylią;

na kolację:

pasta z łososiowych brzuszków:
2 duże, wędzone brzuszki z łososia, 3 jajka ugotowane na twardo, 100 g cheddara (może być wędzony ramzes albo rolada ustrzycka), sól, sok z połówki cytryna, szczypta sproszkowanej kolendry, biały pieprz (nie zawsze mam na niego "nosa")

brzuszki obrałam ze skóry i ości; jajka i ser starłam na tarce z najmniejszymi oczkami (ale nie tymi do placków:)), dodałam przyprawy, sok i wszystko dokładnie wymieszałam; brzuszki były tłuste, dlatego nie użyłam żadnego "kleju":) 

smacznego:)


jutro obiecany, świąteczny pasztet z "łosia"..... 

A może wątróbka? Czyli podroby rządzą!

poniedziałek, 17 grudnia 2012

nie będzie karpia, będzie pasztet z łososia, nie będzie rosołu, będzie puszysty krem z płatkami kabanosa - świąteczne wariacje... zaczynam gotować

to będzie menu "świąteczny chaos", ale dokładnie taki będzie ten tydzień... :)
wpisy będą przypadkowe, zakupy chaotyczne, ale przepisy przemyślane i mocno inspirowane Świętami:)
zaczynam gotować...
to trzeci wpis świąteczny; ten będzie długi, kręty, ale tak aromatyczny, że od samego czytania zacznie pachnieć w domu Świętami...:)
cierpliwość przerodzi się w...
pomarańczowa pierś z kaczki podana na glazurowanej, czerwonej cebuli z marchewkowo- pietruszkowym tagliatelle i miętowo-cytrynowym puree
marynata  
2 piersi z kaczki
2 łyżki likieru pomarańczowego
2 łyżki likieru waniliowego
2 łyżki oliwy orzechowej
gałązka rozmarynu
skórka z połowy pomarańczy (pokrojona w drobną kosteczkę)
2 łyżki soku z cytryny
piersi zamarynowałam dzień wcześniej, a z lodówki wyjęłam dopiero godzinę przed smażeniem; skórę nacięłam w romby i smażyłam najpierw tę stronę na suchej patelni przez 7 minut (zaczął się wytapiać tłuszcz:)) i minutę z drugiej; włożyłam do kieszeni z folii (ta sama metoda co przy polędwicy:)) i piekłam jeszcze w piekarniku (190 st góra dół) przez 15 minut -  na zdjęciu widać, że była idealnie wysmażona:)
sos
50 ml zredukowanego wina (zredukowałam butelkę wina do 250 ml z 3 gałązkami rozmarynu)
50 ml zredukowanego soku/kompotu z czerwonej porzeczki (zredukowałam litr z 3 gałązkami tymianku)
szczypta cynamonu
szczypta soli
pół łyżeczki startej, gorzkiej czekolady
1 łyżka bardzo zimnego masła
sos zrobiłam na końcu! na patelnię, gdzie smażyły się piersi, wlałam zredukowane wino i kompot porzeczkowy (pamiętacie jak sprzątałam w spiżarniach?:)) posypałam solą, cynamonem, czekoladą i zagotowałam - masło dodałam dopiero wtedy, kiedy położyłam piersi na talerzu:)
dodatki
4 duże ziemniaki
2 duże marchewki

1 średnia pietruszka
3 średnie czerwone cebule
kilka listków natki pietruszki
łyżka startego pecorino
łyżka masła
świeży imbir
szczypta pietruszkowej soli (w moździerzu utarłam 2 łyżeczki morskiej  soli z 5 drobno pokrojonymi łodygami pietruszki :)
cytryna
łyżka kwaśnej śmietany 18% ( uwielbiam z Piątnicy)
kilka gałązek suszonej mięty
łyżka octu balsamicznego

łyżka śliwowicy
miód płynny
2 łyżki cukru trzcinowego
puree ziemniaczane
ziemniaki ugotowałam w osolonej wodzie; dodałam łyżeczkę startej skórki cytrynowej, łyżkę śmietany, pecorino, suszoną miętę i zrobiłam "pire" (może być pyrę:)); bawiłam się dalej, bo przecież to świąteczne menu i włożyłam papkę do rękawa, z którego wycisnęłam "choinki" (tak myślałam, ale interpretacja była bynajmniej świąteczna:)) i zapiekłam razem z piersią, tyle, że "pyre" 10 minut.:)
glazurowana cebula
cebulę pokrojoną w krążki smażyłam 15 minut na oliwie orzechowej; od razu posypałam łyżką cukru i posoliłam; do miękkiej cebuli dodałam łyżkę miodu, śliwowicy (zamiast można dodać śliwkę i łyżkę brandy) i octu balsamicznego - ale pachnie...mmmmmm:)

warzywne tagliatelle
z marchewki i pietruszki ścięłam obieraczką paski i gotowałam 5 minut (osobno) w osolonej wodzie z wyciśniętym z połówki cytryny sokiem; zlałam zimną wodą i odstawiłam; w osobnych garnkach rozgrzałam po pół łyżki masła; do garnka na marchewkę dodałam kilka pasków (julienne - na zdjęciu z łososiem:)) świeżego imbiru, łyżeczkę cukru, natkę; do garnka na pietruszkę dodałam kilka pasków cytryny i soli pietruszkowej; podgrzałam razem przed samym podaniem....

ale tasiemiec! pisałam zdecydowanie dłużej niż gotowałam:) dajcie znać czy kaczka była pomarańczowa, a cebula zaskoczyła wszystkich przy stole...:)
smacznego:)
krewetki z cytrynowo - pietruszkowym tagliatelle - świąteczna przystawka:) 
200 g mrożonych krewetek 
królewskich 
1 duża cytryna 
kawałek świeżego imbiru (kciuk) 
2 ząbki czosnku 
pęczek zielonej pietruszki 
2 łyżki masła 
3 fileciki anchois + łyżka oliwy ze słoiczka
100 ml białego wina (półsłodki tokaj) 
200 g makaronu tagliatelle 
100 ml śmietana kremówka 
krewetki rozmrażałam w temperaturze pokojowej (4 godziny!); na maśle podsmażyłam pokrojoną skórkę z całej cytryny, imbir, czosnek (drobniutka kosteczka), łodygi pietruszki (listki oberwałam, posiekałam i czekały na swoją kolej:) fileciki wraz z oliwą; po chwili podlałam winem, dodałam sok z połówki cytryny, śmietanę i odparowałam do konsystencji gęstej śmietany; makaron ugotowałam w osolonej wodzie (zostawiłam 100 ml - to ważne!); do wcześniej przygotowanego sosu włożyłam makaron i dokładnie wymieszałam dodając po trosze wody (zaczyna być cudnie lśniący); rozmrożone krewetki włożyłam na 1 minutę do wody ugotowanej z sokiem z połówki cytryny; w świątecznej wersji podałam krewetki ułożone w pierścień, do środka włożyłam porcję makaronu z sosem:)
(w wersji codziennej można krewetki wymieszać (minutę przed podaniem) razem z sosem i makaronem)
smacznego:)
egzotyczny krem z selera z płatkami kabanosa
puszysty krem z selera z płatkami kabanosa
1 duży seler
2 średnie cebule
2 łyżki masła
białe, półwytrawne wino
1,5 l wywaru
2 świeże plastry ananasa
oliwa orzechowa
suszony kabanos 
pieprz
sól
śmietana kremówkana maśle podsmażyłam (pokrojone w grubą kostkę) cebulę, seler i ananasa, cały czas podlewając winem, jak tylko zaczynały przywierać do dna (to się nazywa deglasowanie:)); kiedy seler był już miękki, wlałam wywar i gotowałam jeszcze 20 minut na wolnym ogniu, pod przykryciem; zmiksowaną zupę przetarłam przez sito (ananas, podobnie jak szczaw, stawia opór blenderowi:)), doprawiłam solą, pieprzem, śmietaną; podałam posypaną płatkami kabanosa z łyżką orzechowej oliwy... pyszna była!:)
smacznego:)

piątek, 14 grudnia 2012

„Dzieci kocha się nie dlatego, że są dziećmi, ale z przyjaźni, która towarzyszy ich...(karmieniu).” - G.G. Márquez

niejadki, "przeżuwacze", "chomiki" i wreszcie pożeracze:) kocham Was wszystkie:)
przerabiałam wszystkie etapy - jestem na ostatnim i mam nadzieję, że tak zostanie, bo uwielbiam ten "napasiony" wyraz oczu:)
nie znam dziecka, które nie lubi pizzy:) taka domowa wersja z "podrasowanym" sosem, to przepis Jamiego, ale sprawdzony na wielu dziecięcych frontach;)
piecze się 5 minut, a ciasto robi się 5 sekund:)



ciasto
1,5 szklanki mąki
0,5 szklanki ciepłej wody
2 łyżki oliwy
pół łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli 
sos
puszka pomidorów
1 ząbek czosnku
pół pęczka bazylii
łyżka czerwonego octu winnego
sól morska
3 łyżki oliwy
10 plasterków salami
0,5 mozzarelli
malutka papryczka chili
garść parmezanu

składniki na ciasto mieszałam w kuchennym robocie, plastikowym nożem do ciasta (5 sekund!) na najwyższych obrotach; potem rozwałkowałam na placek o średnicy ok 45 cm;
zmiksowane składniki sosu gotowałam na wolnym ogniu 20 minut (musi odparować cała woda z pomidorów); przygotowany placek posmarowałam sosem (porcja sosu wystarcza na 3 pizze), ułożyłam salami, porwaną mozzarellę, posypałam papryczką i parmezanem i piekłam (5 minut)na najwyższej szynie piekarnika pod grzałką ustawioną wcześniej na maksymalną moc;
podałam polaną oliwą z listkami świeżej bazylii i koktajlowymi pomidorkami
zniknęła w 2,5 minuty:)
Święta już za tydzień, więc czas na pierwszy świąteczny akcent, sos grzybowy, którym polałam, uwielbiane przez wszystkie dzieci, pierożki:)
pierożki z mięsnym farszem i sosem grzybowym

ciasto
2 szklanki mąki pszennej (300 g)
3/4 szklanki bardzo ciepłej wody
1 łyżka masła
szczypta soli
przesiałam mąkę na blat i zrobiłam krater:) do niego wlałam wodę, a do wody włożyłam masło i posoliłam szczyptą; połączyłam składniki dopiero wtedy, gdy masło roztopiło się w wodzie; odłożyłam kulę ciasta do miski i przykryłam drugą, ale mocno ogrzaną - to ważne, bo ciasto staje się bardzo elastyczne:)
3 części ciasta rozwałkowałam na placki; na jednej połówce położyłam farsz, a drugą przykryłam:)
wycięłam okrągłe, równiutkie pierożki, które gotowałam w osolonej wodzie, w bardzo dużym, płaskim garnku przez 2 minuty od momentu wypłynięcia...
farsz
ugotowane mięso z wywaru (2 ćwiartki kurczaka, 30 g rostbefu)
ugotowane warzywa z wywaru (pół selera, 1 pietruszka, mała marchewka)
podsmażona na łyżce masła 1 czerwona cebula
garść zielonej pietruszki
sól
pieprz
łyżeczka suszonego majeranku (roztartego w moździerzu)
mięso "przemieliłam" w maszynce o najmniejszych oczkach (do pasztetu), dodałam  zeszkloną cebulę, zioła, przyprawy i dobrze wymieszałam; 
sos grzybowy
garść suszonych grzybów
2 łyżki masła
czosnek
jasny sos sojowy
50 ml zredukowanego, czerwonego wina
świeży tymianek
śmietana kremówka
grzyby namoczyłam w zimnej wodzie; po godzinie dokładnie je wypłukałam i gotowałam 20 minut w osolonej wodzie z 1 ząbkiem czosnku; ostudzone pokroiłam w bardzo cieniutkie paseczki i wrzuciłam na łyżkę roztopionego masła, dodałam tymianek, łyżkę sosu sojowego, wino i podlałam wywarem (tym, w którym gotowały się grzyby); doprawiłam solą, świeżo mielonym pieprzem i śmietaną:)
krem cebulowy - zupa Cud
odkąd pamiętam robiłam tę "papkę":) przemycałam w niej "niezjadliwe" warzywa; dzisiaj zupa "cud" jest popisowym kremem cebulowym i na stałe weszła do menu; cudnie pachnie, cudnie smakuje i cudnie stawia na nogi chorego "niejadka":)
4 duże cebule
biała część pora
główka czosnku
1,5 łyżki suszonego tymianku
1/4 kostki masła
2 litry wywaru
śmietana
wszystkie warzywa pokroiłam na mniejsze kawałki i smażyłam na maśle aż były szkliste i miękkie; pod koniec dodałam tymianek i zalałam wywarem; gotowałam pół godziny, zmiksowałam, doprawiłam śmietaną i już:)
racuchy z jabłkami
smażyłam w weekend, bo zostały drożdże, bo ciągle mam dużo jabłek, bo lubię, jak w domu pachnie cynamonem...:) 
200 ml tłustego mleka
2 g drożdży
łyżka cukru
2 łyżki cukru waniliowego
200 g mąki
1 jajo
olej słonecznikowy do smażenia
2 duże jabłka (ja miałam renetę, ale może być inna, kwaśna odmiana)
2 łyżki cukru pudru
łyżeczka cynamonu
z drożdży, ciepłego mleka i cukru zrobiłam zaczyn i poczekałam aż podwoi objętość; dodałam do przesianej mąki z pozostałymi składnikami i odstawiłam na 30 minut; po tym czasie dodałam cieniutko pokrojone płatki jabłek, wymieszałam i odstawiłam na 10 minut; na rozgrzanej patelni usmażyłam 10 placków; podałam posypane cynamonowym cukrem pudrem:)
smacznego:)
tosty z pancettą i jajkiem w koszulce
pancetta to podsuszony bekon - jest pyszny:) 
wersja z podsmażonym plastrem wędzonego boczku lub szynką szwarcwaldzką też się sprawdza:)
3 opieczone tosty
3 jajka
3 plastry pancetty
szczypiorek
kiełki 
tosty opiekam razem z pancettą w piekarniku, w tym czasie do zagotowanej i osolonej wody energicznie wbijam po kolei jajka ( można je wbić najpierw do miseczki); po 2 minutach jajko ma ścięte białko, a żółtko jest idealnie płynne:)
wyjmuję je na papierowy ręcznik i układam na podpieczonym toście; 
podaję posypane szczypiorkiem i kiełkami:)

smacznego:)

niedziela, 9 grudnia 2012

dlaczego polędwica jest sucha? krem z pomidorów ciągle lepszy u Włocha? drożdżówka opada?... gotowałam w weekend

"Kiedy ludzkość już zrobi wszystkie potrzebne rewolucje, narodzi się nowe..."M.V Llosa
ile rewolucji z polędwicami całego świata zrobiłam, żeby ją skruszyć, nie wycisnąć z niej soków, i żeby pozwoliła mi się pokroić...? nie pamiętam, bo dzisiaj już znam domowy sposób, żeby była taka, jak w ulubionej restauracji...:)
weekend to też czas na dwudaniowy obiad...
zacznę od kremu, który na polskich stołach gości rzadko, bo taki u nas zwyczaj, że na drugi dzień - pomidorówka:)
uwielbiam pomidory i żadna zupa z ich dodatkiem nie jest zła, ale może mała rewolucja...:)
pomidorowy krem - dzisiaj zrobiłam z passaty, wyszedł doskonale:)

0,5 l passaty (przecier pomidorowy z Lidla)
1 cebula zwykła
1 cebula czerwona
1/4 kostki masła
1 l wywaru warzywnego (może być też drobiowy)
gałązka świeżego tymianku,
kilka listków świeżej bazylii,
śmietana
cynamon
sól morska
cukier trzcinowy
na maśle podsmażyłam obydwie cebule posypane solą, muszą być miękkie, ale nie mogą się zrumienić, pod koniec smażenia dorzuciłam tymianek i bazylię; kiedy zioła zmieniły barwę zalałam całość wywarem i gotowałam 10 minut; dolałam passatę i gotowałam kolejne 10 minut, przed zmiksowaniem dorzuciłam pół łyżeczki cynamonu; krem doprawiłam oliwą z oliwek, solą, łyżeczką cukru trzcinowego i słodką śmietanką;
podałam z serem pecorino romano (prawdopodobnie najstarszy ser świata!) - to "chudszy" brat parmezanu:)
polędwica wieprzowa z cytrynowo - tymiankowym sosem

1 duża polędwica 
białe wino (ja miałam pół wytrawne)
cytryna
pęczek tymianku
łyżka masła
2 ząbki czosnku
oliwa z oliwek
łyżka sosu sojowego (jasny)
łyżeczka musztardy
kieliszek śmietany
polędwicę (godzinę przed smażeniem, ale może być szybciej) posmarowałam przygotowaną marynatą z łyżeczki musztardy, łyżki sosu sojowego, dwóch łyżek oliwy, soku z połówki cytryny, łyżki świeżego tymianku i włożyłam do lodówki; pamiętałam, żeby wyjąć ją 10 minut przed smażeniem (zimna polędwica smaży się dłużej!),włączyłam piekarnik (200 st, góra - dół),rozgrzałam oliwę i podgrzałam na patelni skórki z całej cytryny (ścięłam je zwykłą obieraczką), 2 ząbki czosnku w łupinach ( delikatnie zgniotłam ręką), 4 duże gałązki tymianku; kiedy patelnia zaczęła pachnieć:) dołożyłam polędwicę i obsmażyłam na rumiano z każdej strony (nie wolno naciskać mięsa, bo wypuści soki!); na stole rozłożyłam folię aluminiową, przełożyłam na nią polędwicę, dołożyłam drugą połówkę cytryny, przykryłam i zrobiłam kieszeń (boki zwinęłam, a otwarty koniec ścisnęłam - to jest bardzo ważne, jak uciekną soki to nie będzie sosu!); tak przygotowany pakunek włożyłam do piekarnika na 15 minut (na środkowy poziom, gdzie już od 5 minut piekłam papryki); ostrożnie wyjęłam z piekarnika, żeby nie uszkodzić folii, po 5 minutach (to ważne, żeby mięso trochę "odpoczęło" po walce z żywiołem) przelałam soki na patelnię (polędwica ciągle była w folii); 
sos: oczyściłam patelnię z pozostałości po mięsie i ziołach, podgrzałam jeszcze raz z sokami z piekarnika, dolałam kieliszek wina (gotowałam chwilę, żeby odparować alkohol); teraz dopiero pokroiłam mięso, rozłożyłam na talerzu; do sosu na patelni dodałam bardzo zimną łyżkę masła (musi być zimne, bo inaczej nie zgęstnieje) i odrobinę śmietany, sos był wyśmienity i już niczym nie musiałam doprawiać:);
polędwicę polałam sosem, podałam z pieczoną papryką nadziewaną ricottą i kiełkami z imbirową nutą
drożdżówka z kruszonką - to przepis mojej 100 letniej Babci:)) pachnie doskonałością, cudnie "dojrzewa", nigdy nie upada i po angielsku znika, zupełnie jak Babcia...:)


500 g pszennej mąki typu 500 lub 450
rozczyn drożdżowy (50 g świeżych drożdży, łyżka cukru, 200 ml tłustego mleka)
200 gram masła (kostka)
3 duże jaja
150 g cukru
3 krople zapachu cytrynowego
ulubione bakalie (ja dodałam skórkę pomarańczową, uprażone i posiekane migdały, rodzynki)
kruszonka: szklanka mąki ( 140 g), pół szklanki cukru (100 g), 100 g margaryny Kasi
...z drożdżówką jest podobnie jak z dziećmi, trzeba mieć dla niej czas; można ją "dopieszczać", ale według zasad, stale "podglądać" i wreszcie cieszyć się, kiedy pięknie wyrasta na naszych oczach...:)
wszystkie składniki muszą mieć tę samą temperaturę;
do dużej miski przesiałam mąkę (babcia mówi, że wtedy będzie bardziej puszysta), dodałam jajka, roztopione masło (może być ciepłe), olejki i rozczyn, który zrobiłam na końcu;
roztarłam drożdże z cukrem na płynną masę i dolałam ciepłe mleko (trzeba go obserwować, bo błyskawicznie podwaja swoją objętość);
mikserem z końcówkami do ciasta - tak, można mieszać mikserem, ale babcia o tym nie wie:) wyrabiałam 5 minut ciasto, aż powstała jednolita masa; przykryłam ściereczką i odstawiłam na 40 minut w ciemne, ale ciepłe miejsce;
w tym czasie zrobiłam kruszonkę; to łatwe, ale nie można jej zrobić mikserem; zagniotłam palcami wszystkie składniki i kruszyłam przez 2 minuty;
do podwójnie wyrośniętego ciasta dołożyłam bakalie, wymieszałam (teraz już ręką) i odstawiłam na kolejne 40 minut w to samo miejsce; 
zanim przełożyłam ciasto na blachę (o bokach 25 na 35 cm) wysmarowałam ją masłem i tylko masłem, nie lubię tego połączenia z bułką czy jakimś innym "sucharem":)
ciasto na blaszce wygładziłam wilgotną ręką i posypałam całą kruszonką; znowu odstawiłam na 10 minut i w końcu wstawiłam na środkowy poziom piekarnika, rozgrzanego do 185 st i piekłam przez 25 minut; zostało tam jeszcze 5 minut, potem uchyliłam drzwiczki na 10 cm i dalej obserwowałam (10 minut) przez szybkę; wyciągnęłam dopiero wtedy, kiedy przestała opadać, a opadła od tej którą widać na zdjęciu o ...nic:)
polny krem z ziemniaków ze szczawiową nutą, polny, bo jest tak świeży i aromatyczny, jak polne kwiaty...:)szczaw zbierała i mi podarowała moja mama:)
3 duże ziemniaki
2 czubate łyżki szczawiu ze słoika (jeśli jest zbyt słony, spłukać zimną wodą)
2 cebule
2 ząbki czosnku
2 łyżki masła
1 litr wywaru
śmietana
świeżo zmielony pieprz
jajko
mięta suszona i świeża
cebulę, czosnek i pokrojone w drobną kostkę ziemniaki podsmażyłam na maśle; pod koniec smażenia dodałam garść świeżej, ogrodowej mięty i zalałam wywarem; po 10 minut gotowania (ziemniaki muszą się rozpadać) dodałam szczaw - nie mogłam tego zrobić wcześniej, bo jest kwaśny i nie pozwoliłby rozpaść się ziemniakom:) i  gotowałam dalej, kolejne 10 minut; zmiksowałam zupę, ale tym razem przecedziłam jeszcze przez sito - łodygi szczawiu są oporne na nóż blendera i tylko sito może je zatrzymać:)
krem doprawiłam suszoną miętą - koniecznie! - śmietaną kremówką i świeżo zmielonym pieprzem;
podałam z jajkiem i listkiem świeżej mięty...
glazurowane żeberka na rzymskiej kapuście z pieczonymi ziemniakami
glazura to coś błyszczącego i coś klejącego - żebra lubią lśnić 
w miodzie, piwie, w keczupie; czymś trzeba je osłonić, jak dostaną "ognia" nie uciekną przed wrogiem, pozwolą się podlać własnym sosem...:)
1 kg żeberek wieprzowych extra
keczup (uzbierałam 4 łyżki z pojemników, co wędrowały po całej lodówce)
4 łyżki maggi (można zastąpić sosem sojowym)
i to wszystko:)
żeberka pokroiłam na takie części, które miały tylko jedną kostkę; umyłam i osuszyłam papierowym ręcznikiem; zanurzyłam w marynacie z keczupu i maggi na całą noc, którą spędziły w lodówce; piekłam w piekarniku nagrzanym do 200 st (góra dół) przez 2 godziny; pierwszą godzinę były przykryte folią (muszą puścić soki), druga godzinę podlewałam tymi sokami co 10 minut... żeby były glazurowane:)
podałam na rzymskiej kapuście z pieczonymi ziemniakami :)