wtorek, 26 lutego 2013

czary - mary z marchewki - Carrot Cake - uwaga, uzależnia:)

obiecałam White Cake z Django, a będzie Carrot Cake z ugotowanych...
ciasto tak pyszne, że nawet DiCaprio odłożyłby swój kawałek, białego tortu, na później:)

program słaby, w odniesieniu do tematu, bo mam wrażenie, że uczestnicy rywalizują w kategorii animator czasu wolnego, a nie kucharz;) chyba, że założeniem było "ugotować się", czytaj pogrążyć, nawzajem;)

więcej nie drwię, bo w końcu oglądam raz po raz i jeden raz, właśnie, zobaczyłam to ciacho:)
znacznie je zmodyfikowałam, zmieniłam nazwę i dlatego nie powołam się wprost na autorkę, a na nazwę, która na pewno jest twórcza i wskaże na właściwą osobę w necie;)
"cynamonowa impresja", bo o niej mowa, to ciasto, które zachwyciło uczestników programu, zachwyciło też moich domowników i choć Pani Agnieszka przyznała, że na co dzień TAK nie gotuje, to i tak gratuluję jej połączeń smaku:) 

jak ja "gotuję komuś", każdy widzi, nie każdy próbuje, ale jeśli robię "wrzutę" na bloga to dlatego, że przepis sprawdzony i dobrze oceniony:) 


tym razem dzielę się z Wami przepisem na aromatyczne, wilgotne, pełne niespodzianek Carrot Cake - marchwiowe ciasto, w którym marchewki nie rozpoznał nikt, a jest jej tam aż 350 g!

poza tym:

  • 200 g cukru trzcinowego
  • 1 łyżka kakao
  • 4/5 szklanki oleju z pestek winogron
  • 4 jajka
  • 275 g mąki pszennej typu 450 (ciasto jest bardziej puszyste)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 350 g marchwi startej na grubej tarce (waga po starciu)
  • 50 g rodzynek
50 g zmielonych migdałów


  • biała polewa

  • 70 g masła
  • 125 g cukru pudru
  • 1 łyżeczka pasty waniliowej
  • 100 g serka mascarpone
  • 1 opakowanie uprażonych migdałów (ja wybrałam słupki, bo są bardziej chrupiące)


ubiłam jajka z cukrem i kakao, aż przypominały ulubiony deser z dzieciństwa, kogel - mogel i były w kolorze jasnej kawy; do jajecznej masy dodałam przesianą mąkę z proszkiem, sodą, cynamonem, solą i dokładnie wymieszałam silikonową szpatułką; na końcu dodałam marchewkę, rodzynki, zmielone migdały, pastę waniliową, olej i połączyłam z resztą:) 
proste, jak letnia wersja ciasta z rabarbarem:) 
przełożyłam masę do tortownicy, wyłożonej papierem do pieczenia na dnie i wysmarowanej masłem po bokach i piekłam w rozgrzanym do 175 st piekarniku przez 50 minut; po tym czasie sprawdziłam patyczkiem konsystencję i okazało się, że jest prawie, prawie dobrze, więc zostawiłam jeszcze ciasto w piekarniku na 10 minut, żeby z prawie powstało extra Carrot Cake:))
wyjęłam z piekarnika i postawiłam na kratce, a po pół godziny wyjęłam z tortownicy z papierem i odłożyłam na kratkę do całkowitego wystudzenia...
w czasie studzenia, zaliczyliśmy "Wroga nr 1", choć 3 godziny w kinie to nawet dla mnie za dużo, jak na tę porę dnia, a właściwie nocy:(
w każdym razie po powrocie, posmarowałam wierzch ciasta przepyszną polewą (trochę naciągane słowo, bo wcale się nie lała) i posypałam uprażonymi migdałami (w kinie cały czas zastanawiałam się, czy wyłączyłam płytę pod patelnią - sklerotyczka roztrzepana!)

chciałabym, żeby wszyscy uwierzyli, że to wyjątkowe ciasto, nie tylko ze względu na marchewkę, ale na magiczne, pełne tajemnicy pomruki przy stole;)
...żeby uwierzyć w magię, trzeba jej spróbować:) 
smacznego:)

poniedziałek, 25 lutego 2013

sobotnie menu - "przedbieg" dla oscarowych emocji;)

...ach, gdyby nie ta kinomania... nie umiem jednocześnie gotować, oglądać oscarowe filmy i jeszcze pisać, a szkoda, bo zaczynam mieć spore zaległości:( nadrobię dwa filmy, to zalegam z dwoma wpisami! ogarnę po gotowaniu, to rośnie sterta prasowania! ale co tam, nie piekarnia... pranie nigdzie nie pójdzie, a moi czytelnicy odkryją bardziej systematyczną blogerkę (wczoraj padł rekord dziennych wejść - 658:)) i taką co dotrzymuje obietnic... zaczynam zgodnie z sobotnim porządkiem, pomijając specjalnie Carrot Cake, bo należy mu się osobny wpis:)
szkoda, że mięso z woła jest takie drogie! gdyby nie ta, delikatnie mówiąc, niedogodność, jadłabym wołowinę codziennie:) no może co weekend, bo oprócz steków, każda inna "obróbka" wymaga sporo czasu...
zrazy z wołowiny to żadna filozofia, ale jak wół był stary to można je dusić nawet cały weekend, a i tak będą twarde!
najważniejsze zadanie to kupić dobrej jakości mięso i dobrze je rozbić! żeby nie przerwać włókien, bo sok, który zmiękcza mięso od środka wypłynie na patelnię, używam woreczka foliowego, w który wkładam jedną porcję mięsa i "walę" w nie tłuczkiem;) Wy też wyobrażacie sobie, że to ktoś inny:) hihihi...
zanim jednak był wół, było śniadanie - to chyba zwyczajna kolejność, choć w niedzielę, na śniadanie, był deser, (będę się nim chwalić przy każdej okazji), z gorącą czekoladą :)
tosty z pomidorowym pesto i mozzarellą to prosty i szybki pomysł nie tylko na sobotnie śniadanie:)
pesto robi się trochę dłużej, ale wystarcza na kilka śniadań:)
200 g passaty
1 ząbek czosnku
pół pęczka bazylii
2 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżki uprażonych pestek dyni
pół łyżeczki soli morskiej
łyżeczka octu winnego
wszystkie składniki zmieliłam blenderem; pesto przełożyłam do garnka i odparowałam cały płyn (masa miała konsystencję koncentratu pomidorowego);
zimnym pesto posmarowałam kromki chleba tostowego, ułożyłam plasterki mozzarelli i zapiekłam pod grillem, w piekarniku ustawionym na najniższą moc; 
trwało to chwilę, tyle ile potrzebują brzegi tostów, żeby się "ozłocić", ale Wiktor i tak siedział z nosem w szybie;)
zupa krem z papryki
bardzo lubię czerwoną paprykę, ale w nadmiarze źle ją toleruję, a właściwie nie ja, ale coś we mnie! dlatego nie sprzeciwiam się "brzuchomówcy" i surową zamieniam na krem z pieczonej papryki z kozim serkiem
4 duże papryki
4 ząbki czosnku
4 nakrętki oliwy z oliwek
2 łyżeczki soli morskiej
2 łyżki oliwy do smażenia
1 cebula
pół łyżeczki cynamonu i kakao
pół łyżeczki suszonych płatków chili
1,5 l bulionu cielęcego (akurat taką kostkę miałam pod ręką)
100 g serka koziego
kilka listków natki pietruszki
z papryki wycięłam gniazda i do każdej włożyłam obrany czosnek, pół łyżeczki soli i wlałam nakrętkę oliwy; wstawiłam do piekarnika (200 st) na 30 minut, żeby puściła soki; zanim "obdarłam" wszystkie papryki ze skóry, zlałam soki do miseczki; zeszkliłam na oliwie cebulę, dodałam czosnek z papryki, pietruszkę, soki i samą paprykę; dusiłam warzywa około pół godziny, aż papryka zupełnie się rozpadła; całość zalałam bulionem i gotowałam 15 minut; przed zmiksowaniem dodałam kakao, cynamon i płatki chili; w trakcie miksowania dodawałam, po kawałku, ser kozi...
zrazy wołowe w słodko - winnym sosie z pieczonymi w mleku ziemniakami i pieczonym buraczkiem z fetą...
4 porcje wołowe
4 kiszone ogórki
4 ćwiartki cebuli
4 plastry pancetty
musztarda Dijon
świeżo zmielony pieprz
sól
100 ml czerwonego, wytrawnego wina
100 ml wołowego wywaru
50 ml soku wiśniowego
łyżka zimnego masła
rozbitą wołowinę posmarowałam musztardą, posoliłam i popieprzyłam; ułożyłam pancettę, ćwiartkę ogórka i ćwiartkę cebuli i zwinęłam w roladkę; dusiłam na sklarowanym maśle dwie godziny, stale podlewając mieszanką wina, wywaru i soku wiśniowego;
po tym czasie przełożyłam zrazy do folii, przecedziłam zawartość patelni i dodałam masło; zagęszczony sos wylałam do głębszego półmiska i ułożyłam soczyste zrazy:)
pieczone buraki
4 duże buraczki
olej orzechowy
4 świeże gałązki rozmarynu
sól morska
pół opakowanie sera typu feta
sos vinegrette
świeży pieprz
2 łyżki soku z cytryny
łyżeczka musztardy Dijon
odrobina cukru
2 łyżki płynnego miodu
oliwa z pestek winogron
buraki umyłam i obrałam ze skóry; każdego umieściłam w folii aluminiowej, dodałam rozmaryn, pół łyżeczki soli i odrobinę oleju i zawinęłam w szczelne paczuszki; piekłam w 200 st przez 1,5 godziny; wystudzone buraki pokroiłam w plastry i przełożyłam na zmianę z plastrami sera; całość polałam sosem...
pieczone ziemniaki
3 średnie ziemniaki
100 ml tłustego mleka
pół łyżeczki soli morskiej
sporo świeżo zmielonego pieprzu
łyżeczka tymianku
50 g sera grana padano
łyżka masła
obrane ziemniaki pokroiłam w cienkie plasterki i ułożyłam w żaroodpornym naczyniu, w nachodzące na siebie trzy rzędy; zalałam mlekiem z przyprawami do 2/3 wysokości i piekłam 50 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni; pod koniec posypałam serem...

a na deser Carrot Cake - Marchwiowe Ciasto...
zapraszam jeszcze dzisiaj:)









niedziela, 24 lutego 2013

a na brak czasu - tortilla...

ten wpis, ponieważ przepis nie będzie trudny ani długi, zacznę od małego instruktarzu:)
raz po raz słyszę uwagi, że nie można dodać komentarzy na blogu, że nie można znaleźć przepisu, że nie wyświetla się prawy, dynamiczny pasek:(
nie jestem bystra w te klocki, ale myślę, że problem może rozwiązać inna przeglądarka; 
ja korzystam z google chrome i strona działa prawidłowo:) 
po najechaniu kursorem na prawą, górną stronę bloga powinien pojawić się pasek, na którym widoczne są sekcje:
alfabetyczny spis przepisów, archiwum bloga, o mnie, subskrypcja (to dla tych, którzy chcieliby być informowani e-mailem o nowym wpisie); 
czasami, rzeczywiście, się nie wczytuje, ale wystarczy odświeżyć stronę i działa, jak trzeba:)
na dole strony, pod każdym wpisem, jest okienko, w którym można dodać komentarz lub zadać mi pytanie; można logować się anonimowo, a można przez konto używanej przez siebie strony; 
to chyba tyle:) gdyby dalej były problemy, to piszcie na adres irmina.krzysztofowicz@gmail.com
a teraz, obiecany tydzień temu (wybaczcie, ale oczy opadają z sił po całym dniu przy komputerze);
szybki przepis na szybkie danie, sami zdecydujcie na jaką, szybką, porę dnia się przyda;)
"upychałam" do pszennego placka różne nadzienie...
po wszystkich próbach wybieram dobrze przyprawione mięso z warzywnymi dodatkami, klasyczne, ale najlepsze połączenie:)
tortilla to hiszpański specjał, mój, trochę meksykański "odmieniec", też jest niczego sobie;)
proste i dostępne składniki, szybkie gotowanie, szybkie jedzenie... tego ostatniego nie lubię, ale czasy też są szybkie...
wspominałam już, że to przepis dla zapracowanych, spóźnionych i głodnych? no tak, ale ciągle zwolenników domowego "żarcia"!


tyle placków ile chętnych ( w opakowaniu zazwyczaj jest 6 sztuk)
1 duża polędwiczka wieprzowa
musztarda Dijon
jasny sos sojowy
oliwa z oliwek
pomidorki koktajlowe
sałata lodowa
czerwona papryka
czerwona cebula


sos musztardowo - czosnkowo
2 łyżki śmietany z Piątnicy
2 łyżki majonezu
1 łyżeczka musztardy Dijon
1 ząbek czosnku
pół łyżeczki soli i cukru
2 łyżki soku z cytryny
rozcierałam w misce zmiażdżony czosnek z solą tak długo, aż puścił soki; dodałam pozostałe składniki i odstawiłam do lodówki;

polędwiczkę pokroiłam w 2 centymetrowe plastry i natarłam marynatą zrobioną z łyżki musztardy, 2 łyżek sosu sojowego i łyżki oliwy; odstawiłam na godzinę do lodówki; 
na dużej patelni podgrzewałam (maksymalnie 2 na płycie) placki, a na drugiej smażyłam, po 3 minuty z każdej strony, porcje polędwiczek; 
na podgrzanej tortilli ułożyłam warzywa, wcześniej poszatkowane i mięso, które po zdjęciu z patelni pokroiłam w mniejsze paski; tak przygotowaną mieszankę polałam sosem musztardowo - czosnkowym i zawinęłam, w wygodny do jedzenia, "rożek":)

smacznego:)

niedziela, 17 lutego 2013

ganache, racuchy, kruche ciastka, koktajl - czego chcieć więcej na niedzielnej kanapie:)

uwielbiam takie niedziele:) 
od rana pachnie cynamonem, w południe czekoladą, a po południu owocami i błogim lenistwem:)
relaks na sofie, dobry film, kubek malinowego koktajlu i niekończące się, kruche ciasteczka...:) 
wieczorem, powinien być, sport, ale ten scenariusz przewiduje dopiero wiosną;) 

zanim o niedzieli, jeszcze trochę po francusku i jeszcze trochę soboty:) 
późno wróciliśmy z kina, ale miał być deser to musi być deser - nawet po 21 mi nie odpuścił! Czekoladoholik jeden;)
ganache z maślanymi preclami to szybki deser dla zapracowanych, zmęczonych i spóźnionych mam;)

tabliczka gorzkiej czekolady
1 pomarańcza
łyżeczka ekstraktu z wanilii
łyżka cukru trzcinowego
150 ml słodkiej śmietanki (nie musi być kremówka)
łyżka masła
szczypta pieprzu cayenne
precle maślane z Biedronki lub inne ulubione
czekoladę z masłem rozpuściłam w misce nad parą wodną; dodałam wanilię, skórkę otartą z całej, sparzonej wcześniej, pomarańczy, sok z rzeczonej i śmietankę; 
wlałam jeszcze ciepłe ganache do filiżanek od espresso i zanurzyłam w nim precle:)
ja "zanurzyłam" się w sen, a Wiktor w czekoladę...
a w niedzielę...
sprawdzone na racuchy ciasto robi się prawie samo:) wyjątkowo, dzisiaj, dodałam zamiast jabłka 1 banana, a do cynamonowego cukru pudru, odrobinę kakao:) 
"wyjątkowo udane połączenie" - powiedział Śpioch:)
podałam z kleksem kwaśnej śmietany z Piątnicy i posypałam cukrem pudrem z dodatkiem cynamonu i kakao (proporcje według uznania)

kruche ciastka Jamiego - 30 sztuk
250 g miękkiego masła
260 g cukru trzcinowego
200 g mąki pszennej
50 g płatków owsianych
2 jajka
szczypta soli
pół łyżeczki proszku do pieczenia
skórka otarta z połówki pomarańczy
skórka otarta z połówki cytryny
50 g startej, białej czekolady
50 g startej, gorzkiej czekolady
wszystkie składniki, z wyjątkiem czekolady i pomarańczy, połączyłam w kuchennym robocie, używając plastikowego noża do wyrabiania ciasta; podzieliłam maślana masę na dwie części; do pierwszej dodałam skórki, do drugiej czekolady; obydwie masy, osobno, zawinęłam w folię spożywczą, uformowałam wałki (spłaszczone te wałki! to dlatego, że zbyt mocno dociskałam podczas krojenia) i mroziłam w zamrażalniku przez godzinę;
po tym czasie, ostrym nożem, odcinałam pół centymetrowe plastry i układałam na blachę, którą wcześniej wyłożyłam, zgniecionym, papierem do pieczenia; z każdej masy wyszło około 15 ciastek; piekłam (dwie blachy) na środkowym poziomie piekarnika (opcja góra dół) w 190 st przez 9 minut; od razu po upieczeniu wyjęłam z piekarnika i studziłam, razem z papierem, na kratce (żeby odparowały);
najlepiej smakują z zimnym mlekiem lub koktajlem owocowym:)
a jeszcze lepiej, kiedy koktajl przygotujemy ze świeżych owoców:) trudno o nie zimą, chyba, że jest się przezornym, jak mój mąż i w sezonie zadba o to, żeby zamrozić owoce, uprawiane w ogródku:)
malinowy koktajl
250 g malin
2 duże banany 
400 ml kefiru
400 ml jogurtu naturalnego
200 ml śmietany kremówki (mogłam pominąć, ale wtedy musiałabym dać 3 razy więcej cukru)
1 łyżka drobnego cukru
wszystkie składniki połączyłam w wysokim naczyniu, kuchennego miksera:)
niedziela skończyła się niesłodką tortillą:) przepis podam w roboczy dzień, bo to też pomysł na szybki obiad - nawet dla "mega" dużej rodziny:)
owocnego tygodnia:)

francuska zupa cebulowa - najprostszy sposób "na serce" Francuza:)

ciągle jestem pod wpływem Django, dlatego, w ten wpis też, wtrącę informacje z filmu:)
Pan Candie (DiCaprio) myśli, że jest frankofilem, ale nie można przy nim mówić po francusku, bo nie zna języka;) z francuskiej kultury najbardziej lubi "walki mandingo", a z francuskiej kuchni, biały biszkopt;) 
popisuje się też znajomością frenologii (scena grozy przy stole w salonie!) i w tym miejscu przestaję kpić, bo jednym z bardziej znanych naukowców w tej dziedzinie był rzeczywiście Francuz, Paul Broca (powtarzam za Wikipedią), który odkrył w czaszce to, co najbardziej cieszy Pana Candie! 
nie zdradzę szczegółów, bo zamiast traileru, będzie spoiler;)

wracam do mojej kuchni, nie zawsze francuskiej, ale zawsze otwartej, jak francuski styl życia;)

francuska zupa cebulowa to najprostsza zupa, która zachwyci nie tylko Francuza:)
już wcześniej wspominałam, przy okazji przepisu na vol au vent z foie gras, że Francuzi nie tolerują zmian w swoich "narodowych" daniach, dlatego tym razem przygotuję ją, prawie, zgodnie z "recepturą";)



porcja na 3 osoby

2 ząbki czosnku - to moje "prawie";)
3 duże cebule
2 łyżki masła
1 litr wołowego bulionu
100 ml ulubionego, wytrawnego, białego wina
chleb farmerski
50 g startego gruyere






cebulę przekroiłam w połowie, a potem poszatkowałam w bardzo cieniutkie półksiężyce; czosnek pokroiłam w drobniutkie plasterki i razem z cebulą smażyłam na maśle, tak długo, aż całość zbrązowiała (nie przypaliła); smażąc cebulę, cały czas podlewałam ją winem, a bulion wlałam dopiero, kiedy miała odpowiedni kolor; dusiłam cebulę w bulionie jeszcze przez 10 minut, po czym przelałam do żaroodpornych bulionówek; 
chlebek farmerski pokroiłam na kromki i zapiekłam z jednej strony, pod grzałką grilla, w piekarniku; ułożyłam po dwie na podpieczonej stronie, posypałam serem i zapiekłam, też pod grzałką, ale tym razem z zupą:) 

bon appetit:)


dwie bomby jednego dnia - jedna kulinarna, druga kinowa - obydwie zjadłam z Wiktorem:)

"pyzy z łacha", a może "kluchy na lumpie"? 
obydwie nazwy brzmią okropnie, ale nie dla Poznaniaków:) dla nich to zrozumiałe uzupełnienie uroczystego obiadu, bynajmniej okropnego:)
mowa o znanych wszystkim pyzach drożdżowych, które stanowią doskonały dodatek do dań głównych lub daniem głównym są:)
spędziłam w Poznaniu kilka lat, ale tej nazwy nigdzie nie słyszałam; pewnie dlatego, że ani wtedy ani dzisiaj już nikt nie obwiązuje garnków "łachem" czy "lumpem", żeby ugotować je na parze:)
dzisiaj wystarczy sitko osłonowe (polecam z ikei z uchwytem, choć na zdjęciu fackelmann), którym zazwyczaj przykrywamy, pryskającą tłuszczem, patelnię i pokrywka o odpowiedniej wysokości:)
rozpisuję się, a przecież użyłam gotowe pyzy z Lidla...
i wcale nie żałuję, bo zaoszczędziłam mnóstwa czasu, a były "pampuśne" jak trzeba:) 
kiedy będą daniem głównym, zrobię je sama:)
dzisiaj były udanym dodatkiem do polędwicy wieprzowej, zapiekanki z kalafiora i grzybowego sosu, właściwie sosem były wypełnione:)
sos z suszonych grzybów i pieczarek

10 małych pieczarek
garść suszonych podgrzybków
biała część pora pokrojona w cieniutkie piórka
2 ząbki czosnku pokrojone w drobną kosteczkę
łyżka masła
200 ml śmietany kremówki
jasny sos sojowy lub maggi
sól
pieprz
suszone grzyby moczyłam w zimnej wodzie, aż zmiękły; opłukałam pod bieżącą wodą i ugotowałam w osolonej wodzie przez 20 minut; na maśle podsmażyłam czosnek (uważałam, żeby nie zbrązowiał, bo wtedy ląduje w śmieciach, bez patelni;)), dodałam por i dusiłam przez kilka minut, aż był szklisty; dodałam obrane ze skóry i pokrojone w plasterki pieczarki i smażyłam podlewając odrobiną białego wina; kiedy wszystkie płyny odparowały wlałam śmietanę, przyprawy ( 2 chluśnięcia sosu, 2 szczypty soli i kilka obrotów młynkiem z pieprzem) i pozwoliłam mu zgęstnieć; gotowy czekał przykryty na swoją kolej;

zapiekanka z kalafiora
1 kalafior
3 kromki czerstwego, razowego chleba
pół pęczka natki pietruszki
2 gałązki świeżego rozmarynu
1 duży ząbek czosnku
pół łyżeczki soli morskiej
3 łyżki oliwy
3 cieniutkie plasterki wędzonego boczku (niezmiennie, jeśli w plasterkach to używam z Morlin)
50 g startego sera grana padano (twardy włoski ser)
kalafior, w całości, gotowałam w dużej ilości osolonej wody przez 10 minut; usunęłam głąb! uśmiecham się, kiedy używam tego słowa, nawet w kontekście warzywnym, bo przypomina mi się psotna Julka*, którą "środkiem kapusty" przezywał brat;) 

podzieliłam kalafior na osiem części i wymieszałam z chlebową pastą;
do miksera wrzuciłam pokrojone kromki chleba, natkę, rozmaryn, boczek, czosnek, sól i polałam oliwą; wszystkie składniki zmiksowałam pulsacyjnie i przełożyłam do kalafiora; dodałam ser i jeszcze ciut oliwy, żeby wszystkie dobrze się połączyły;
piekłam zapiekankę 20 minut na dolnej półce piekarnika pod grzałką ustawioną na maksa (powinna być przyrumieniona)! 
pomysł na "kalafior inaczej", pochodzi z książki Jamiego, ale on miesza ser ze śmietaną i zalewa nim kalafior, a mieszanką chlebową, trochę inną, posypuje wierzch;)
obydwie wersje są inne, obydwie chrupkie, obydwie wyraźne i obydwie przepyszne:)
zostały pyzy... ale już nie przepis, a podanie, bo ten podany jest na opakowaniu:)
wycięłam z nich, ostrym nożem, środki i wypełniłam sosem grzybowym; po jednej stronie ułożyłam polędwicę, po drugiej kalafiorową zapiekankę...
to była prawdziwa bomba (w moich rodzinnych stronach pyzy nazywa się "bomby na parze") smaku:) 
była też wstępem do innej bomby - "Django", którą na deser (choć i był z czekolady, na stronie za chwilę) "zjadłam" z Wiktorem w kinie! 
uczta dla kinomana i melomana:) 
Tarantino, mimo, że w filmie apetyczny nie jest, osiągnął już status kinowego "wyjadacza"!  nikt inny nie potrafi połączyć tak dobrze jak on, całego, dostępnego warsztatu w niebywałe widowisko! i ta muza - kolejny soundtrack do kolekcji:) 

a żeby zakończyć w temacie gotowania to niedługo upiekę White Cake (biały tort ze strony Kino&Kuchnia) którym DiCaprio częstował Waltza i Foxxa - ten pierwszy to najlepsze "danie główne", a nie drugoplanowe i w wyścigu po Oscara 2013 absolutny faworyt:)
wszystko co kompletne, a to menu takie jest, od wczoraj nazywać będę "dżango":)

* Julka jest bohaterką książki Ewy Nowak "Środek Kapusty" - siedmioletnia dziewczynka, a mądrzejsza od niejednego 17 latka;) polecam do czytania na głos dla pierwszoklasistów:)

czwartek, 14 lutego 2013

tort truflowy - czekolada i wieczność - to najlepsza walentynkowa para:)

minęło 1740 lat od czasów, kiedy Walenty, wbrew rozporządzeniu cesarza Klaudiusza II Gockiego (nigdy wcześniej o nim nie słyszałam!) udzielał ślubów zakochanym legionistom! zgodnie z dekretem mości panującego, powinni oni dzierżyć szablę, a nie rękę panny młodej!
Walenty za sprzyjanie prokreacji, został wrzucony do lochów i tam czekał na wyrok; 

zanim jednak stracił głowę na szafocie, stracił serce dla córki strażnika, której miłość skazańca przywróciła wzrok...
list, który napisał do niej Walenty był pierwszym i niestety ostatnim, jaki ujrzała cudownie uzdrowiona ukochana, ponieważ za to ów, wyznanie, cesarz kazał stracić, jeszcze nieświętego, Walentego!!!

to legenda na pewno nie wszystkim znana...
sztuka kochania natomiast, która skłania mnie do takiego początku, to umiejętność, którą posiadają wszyscy i cieszą się nią nie tylko 14 lutego... 
to sztuka, która na pewno ma moc uzdrawiania:)) 
komu udało się dzisiaj uzdrowić jakąś "ślepą" potrzebę?:)
My, Słowianie (chętnie zaliczam się do tej grupy) mamy swoje święto, ludzi kochających i kochanych i obchodzimy je w Noc Kupały, inaczej nazywamy je Sobótką:)
obchodziłam Sobótkę bardzo często nad Lubniewickimi jeziorami i nie raz w Kretowinach, puszczając "wianki";)) 
noc ta, z 21 na 22 czerwca, to staropolski zwyczaj łączenia się w pary:)

dzisiaj łączę w parę czekoladę i pomarańcze:)
sama, nawet w najbardziej niezwykłą noc, nie wymyśliłabym tortu truflowego, dlatego, zaocznie niestety, łączę się w parę z Basią Ritz, której przepis wykorzystałam i której, książkę gorąco polecam:)


biszkopty

7 jajek
szczypta soli
230 g drobnego cukru
70 g mąki pszennej
60 g kakao
50 g mąki ziemniaczanej
80 g gorzkiej czekolady startej na tarce o drobnych oczkach
6 łyżek pomarańczowego likieru - użyłam Coeur du Comte z Lidla, w oryginale jest Grand Marnier - nie na moją kieszeń!!!





krem

400 g gorzkiej czekolady min 50% kakao
125 g masła
50 ml spirytusu
100 ml rumu
skórka otarta z 2 pomarańczy
2 łyżki ekstraktu z wanilii
400 g śmietany kremówki


najwięcej pracy jest przy pieczeniu biszkoptów, bo trzeba ich upiec aż 6! a ponieważ mam tylko jedną tortownicę o takich wymiarach to zajęło mi to 6x8 minut na pieczenie i 6x5 minut na studzenie, czyli razem 1 godzinę i 18 minut! 

nic to, w porównaniu z wiecznością, jaką tort zostawił na podniebieniu;))) 

tortownicę o średnicy 20 cm wyłożyłam pergaminem, a boki wysmarowałam tłuszczem (i tak 6 razy!); mąki wymieszałam z kakao i przesiałam do miski; białka ubiłam z odrobiną soli i do już ubitych dodawałam po łyżce cukier, a kiedy zaczęły lśnić, jak moje oczy w trakcie konsumpcji;), dodawałam po jednym żółtku, nie przerywając ubijania; dodałam przesiane mąki ,czekoladę i delikatnie wymieszałam silikonową szpatułką; piekłam w piekarniku (Masterszefowa zalecała termoobieg i się posłuchałam) rozgrzanym do 190 st.
na każdy krążek przypadło 130 g masy biszkoptowej (byłam precyzyjna i 6 razy ważyłam masę na "wytarowanej" wadze)

masa czekoladowa

czekoladę z masłem stopiłam w misce nad parą, przestudziłam i dodałam wanilię, alkohol i skórkę, a pod koniec delikatnie ubitą śmietanę; masę chłodziłam przez godzinę na balkonie...

biszkoptowe krążki układałam "do góry nogami", żeby likier, którym nasączyłam ciasto lepiej i szybciej się wchłonął; przełożyłam wszystkie krążki masą a wierzch posypałam zmielonymi migdałami:) najlepszy był następnego dnia... 




to porcje, które zniknęły błyskawicznie, ale smak pozostał na zawsze... 
smacznego życia życzę wszystkim życie kochającym:)

niedziela, 10 lutego 2013

Król Skorupiaków w pysznej zupie - gotowałam z okazji...

okoliczność wyjątkowa to takie będzie jedzenie - zupa z homara, nawet mrożonego, to prawdziwe wyzwanie dla kucharza amatora:)
wprawdzie kupiłam Pana Homara już dawno, ale czekałam na... natchnienie:)
i nadeszło wraz z przekroczeniem 10 000 wejść na blogu:))
wspaniałe uczucie, kiedy wiesz, że tyle razy KTOŚ był w Twojej kuchni:)
tę zupę dedykuję wszystkim, którzy przyczynili się do tych cyferek, a dokładnie cyferki  - 
____________________________   10 335!!! ____________________________________


homar wyglądał groźnie, nawet martwy! swoją drogą nie wiem czy poradziłabym sobie z żywym! 

1 mrożony homar 
1 litr warzywnego bulionu
10 pomidorków koktajlowych
gruby plaster selera
2 małe marchewki
1 cebula
biała część pora
pół pęczka kopru
łyżka masła
50 ml koniaku
100 ml białego wina
100 ml śmietany kremówki
cytryna
łyżka soli morskiej
szczypta pieprzu cayenne
pół łyżeczki sproszkowanej kolendry
ugotowałam go jeszcze raz w dobrze osolonej wodzie (na pewno był gotowany przed zamrożeniem) 5 minut, żeby zmiękczyć pancerz; kiedy lekko przestygł, delikatnie oderwałam szczypce, odnóża i zdjęłam pancerz rozchylając go pod "brzuchem"; szczypce ostukałam ciężkim nożem i nacięłam od tej strony, gdzie są ostre końcówki; wyjęłam delikatnie mięso i dobrałam się do odwłoka; mięso JegoMościWysokości odłożyłam na później; 

umyłam bardzo dokładnie wszystkie skorupy i zajęłam się warzywami;
na maśle podsmażyłam por, cebulę, pomidorki, seler, marchew, łodygi kopru i skórkę z połowy cytryny; podlewałam winem, kiedy zawartość przywierała do garnka; po 10 minutach dorzuciłam skorupy, dolałam koniak i dusiłam dalej przez kolejne 20 minut; kiedy zbyt mocno przyzwyczajały się do "dna", "podlewałam" bardziej winem;) po tym czasie wlałam warzywny bulion i dusiłam jeszcze całość przez pół godziny; wyjęłam skorupy, łodygi kopru i zmiksowałam zupę dokładnie blenderem; dodatkowo przetarłam przez sito, żeby stanowiła właściwą, aksamitną konsystencję dla MościPana:) doprawiłam pieprzem cayenne, sokiem z połówki cytryny, solą morską i śmietaną...
na środku talerza ułożyłam mięso Homara, wlałam zupę i posypałam koperkiem:)
nigdy wcześniej nie jadłam ani Homara ani z niego zupy; czułam zapach morza, słońca i... Hiszpanii:)
smacznego:)