Zabieram się do przetwarzania jabłek tylko wtedy, kiedy mogę użyć dwóch odmian: szarej renety lub antonówki. Gdyby żyli moi Dziadkowie, byłaby jeszcze "papierówka", z drzewa w sadzie, na którym zmieściłyby się wszystkie wnuki. Rozłożyste konary, nisko wijące się nad ziemią, nie raz i nie dwa służyły nam za kryjówkę.
Ten sad, pod wieloma względami, był magiczny. Ule i brzęczące w oddali pszczoły, agrest pod ścianą stodoły, niezliczona ilość wiśni, czereśni i śliwek węgierek, które najlepiej smakowały prosto z drzewa, to kolejne miejsca, w których trudno było znaleźć, bawiące się w chowanego, dzieci...
Dziadek spacerujący do studni, której pompę, często, smarowaliśmy różnymi wynalazkami natury. Babcia, która później wrzeszczała na całą wieś, że łobuzy, jakieś, buszują po jej ogrodzie ;)
I czas żniw... To właśnie teraz zjechałaby cała rodzina i z dzbanem, czarnej, wyśmienitej kawy zbożowej, parzonej przez babcię, drabiniastym wozem, wyruszałaby na zażynki... Poranione przez ściernisko stopy, bolały dopiero w kąpieli. I niby trudno uznać pieczenie podrapanej skóry, przyjemnym uczuciem, to jednak trudno nie kojarzyć tego czasu ze wspaniałą zabawą. Jednego roku, mój brat, tak zmęczył się "przerzucaniem" słomy, z wozu na ziemię, że zasnął na jej szczycie. Ciężko zapracowani dorośli, dopiero o zmroku przypomnieli sobie, gdzie ostatnio psocił. Przez chwilę było jednak nieprzyjemnie, bo dziadek, nasz największy przyjaciel, zaczynał "wyrzucać" rodzicom, że zostawili dziecko na polu :) Ubaw był po pachy, kiedy "zlazł" ze sterty słomy, jakby nigdy nic, i rozczarowany, że to już dożynki, zażądał od babci, świeżo pieczonego chleba z ziaren, które wysypał z kieszeni...
Za "chwilę" to ja będę babcią i choć nie zapewnię moim wnukom takich atrakcji, to mam nadzieję, że moja szarlotka będzie równie dobrym powodem do wspomnień, co papierówki z drzewa dziadka Andrzeja i babci Trudzi :)
Trochę eksperymentowałam ze spodem, który "rozkruszył" się po pieczeniu i nieświadomie uzyskałam bardzo pożądany efekt, przy tak prostym deserze. Chrupkość spodu i kruszonki, odpowiednie jabłka, odpowiednio zapieczone, są bohaterami mojej szarlotki...
6 dużych jabłek antonówek, obranych ze skóry i pokrojonych w półksiężyce
garść płatków migdałowych
4 łyżki cukru trzcinowego
1 łyżka cynamonu
Spód:
60 g masła
12 języków biszkoptowych, zmielonych w melakserze
125 g migdałów, zmielonych w melakserze
łyżeczka skórki otartej z cytryny
łyżeczka pasty waniliowej
Kruszonka:
100 g mąki
40 g zmielonych migdałów
100 g cukru trzcinowego
100 g zimnego masła
Wszystkie jabłka obtoczyłam w cukrze i cynamonie, a 4 z 6, przesmażyłam krótko na łyżce masła. Biszkopty połączyłam z migdałami, roztopionym masłem, skórką i wanilią. Przełożyłam do małej tortownicy i chłodziłam godzinę w zamrażarce. Na wychłodzony spód ułożyłam przesmażone jabłka, a na nich układałam, cienkim bokiem, surowe półksiężyce, które obficie posypałam kruszonką. Całość jeszcze posypałam odrobiną cynamonu i płatkami migdałowymi. Zapiekałam 40 minut w 180 stopniach. Z gałką borówkowo-śmietankowych lodów to już ciężki kaliber, a raczej kalober
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję za odwiedziny :)