niedziela, 8 października 2017

Kurki, owsiane pulpeciki, makaron calamarata, w zestawie z dniem świstaka


Dzień Świstaka. Taki film, pamiętacie? Bill Murray przeżywa wielokrotnie "najgorszy dzień w soim życiu". Świstak symbolizuje nadejście wiosny. Jakiego symbolu ja powinnam wypatrywać?
Niekończący się koncert kulinarnych życzeń, które i tak nie zaspakajają zachcianek trzylatka. Ale od początku, skoro popełniam filmową analogię.
Zazwyczaj wstaje uśmiechnięty. Żeby niebezpiecznie nie wydłużać listy śniadaniowej, proponuję dwie opcje. Załóżmy, że wybrał twarożek ze szczypiorkiem, zamiast owsianki. I już przy pierwszym kęsie słyszę, że przecież chciał owsiankę! No dobra, przesłyszałam się. Pół szklanki płatków zalewam mlekiem, dodaję pół rozgnieconego banana i po kilku minutach jest. Mieszam z ricottą, polewam syropem klonowym i wręczam miseczkę. "Ale ja chciałem z sokiem malinowym!". Na szczęście w garnku została jeszcze jedna porcja. Polewam zatem sokiem z malin i z duszą na ramieniu podaję marudzie. Jest ok. Zaczyna mieszać w misce, jakieś cztery porcje lądują w żołądku i już się zmęczył. Rozumiem. Też się zmęczyłam ;) Sprzątam, niezjedzone porcje chowam do lodówki, może jeszcze poprosi. Wybija pora obiadowa. Powiedzmy, że chciał rosołek i makaron. "Ale przecież chciałem makaron w rosołku", choć zawsze wybierał lane kluseczki z kurkumą, więc nie zapytałam! Drżę na myśl, że makaron na drugie danie to jednak było rosołowe nieporozumienie. I co? I miałam rację! Poszły na bok pulpeciki (kurki odłożyłam sama), najlepiej jakbym jeszcze wypłukała go z sosu. Zagadany opowieściami, coś tam bezwiednie zjadł... I tak codziennie. 
W moim scenariuszu zmienia się menu. Bo pamiętam malutkiego i większego Kapselka, kiedy jadł wszystko i liczę, że przypomni sobie tamte smaki. Przeglądam bloga z tęsknotą za wymorusanym bąblem, wpatrującym się z niecierpliwością w krzątającą się mamę, który z otwartą buzią był gotowy na kolejne kulinarne odkrycia! Jakie błędy popełniłam? Nie wiem... Początkowo nie potrafiłam zaakceptować takiej sytuacji, stopniowo jednak zaczęłam nabierać dystansu. W wolne od pracy dni mogę sobie pozwolić na "dzień Kacpra", w tygodniu to on musi zaakceptować domowe menu. Przedszkolne traktuje wybiórczo, ale zawsze coś skubnie. Głodny byłby zły, a skoro nie jest, to zakładam, że żyje miłością do Gosi ;) 

Jajka na chmurce z leśnymi grzybami


Niedawno odwiedziłam rodzinne, lubuskie lasy. W trudnych okolicznościach, okoliczności przyrody zapewniły prawdziwy relaks! Mama, ciocia, wujek, kuzyn i ja, amatorka, ruszyliśmy w sobotni poranek na grzybobranie z poważnym wyzwaniem: pełne wiadra, bo wszystkie zebrane owoce lasu jadą do Torunia! Bo Torunianka sama na grzyby nie pójdzie, a nawet jeśli to w głąb lasu się nie zapuści. I tak przez niespełna trzy godziny buszowałam po kniei, gaju i gęstwinie. Rozśmieszały mnie nawoływania cioci, która raz po raz pohukiwała jak sowa, wujka, który z kolei krzyczał "echo!", i mama, która nic sobie z tego nie robiła. Wysnułyśmy nawet spiskową teorię, że chowa nam się specjalnie ;) Nigdy nie lubiłam chodzić na grzyby tylko z nią, bo gubi ścieżki, znika z horyzontu, włącza super bieg niczym przecinak i odbiera mi przyjemność snucia się między drzewami. Jednak to ona zawsze wraca z lasu z pełnym koszem. Tym razem rodzinna "rywalizacja" skończyła się remisem. Nawet ja, amatorka, nie byłam gorsza, i choć znalazłam tylko jednego prawdziwka, za to najwięcej malutkich, zdrowych czarnych łebków, wprost do zalewy octowej. Wieczorem ugotowałam dla całej rodziny makaron z leśnymi skarbami i boczkiem, a Wam podrzucam pomysł na śniadanie.  

sobota, 7 października 2017

Tatar ze śledzia, inny niż wszystkie

Suszony pomidor, a uszlachetnił klasycznego tatara o nowy, niecodzienny smak. Że nie wspomnę o chlebowej kruszonce, której chrupkość dodała podniebnych wrażeń. 

Szpinakowe tortellini w kaparowym sosie z tuńczykiem i cukinią

Jak głosi legenda kształt tym włoskim pierożkom nadała sama Wenus, a konkretnie jej pępek ;) Niby żadna filozofia, ale pracochłonna dłubanina. Dlatego wybieram gotowy produkt, bez konserwantów, który wszedł na stałe do menu odkąd Wiktor sam przyrządził je w kurkowym sosie z boczkiem. Dzisiaj w znanym już na blogu połączeniu, z tuńczykiem i kaparami. Sama Wenus nie narzekałaby na takie towarzystwo ;)

Pieczony ziemniak ze skrzydekami w glazurze

Budują w mojej dzielnicy nową drogę. Odcięli mi zatem dostęp do Lidla i objazdem docieram tam dziesięc minut później. Raptem. Najwyraźniej innych amatorów tej sieci zniechęcają utrudnienia, bo w ostatnim czasie sklep opustoszał, nikt mnie nie popycha wózkiem i zazwyczaj jestem pierwsza przy kasie. Wniosek? Oszczędzam znacznie więcej niż dziesięć minut i nadal mogę czerpać inspirację z zakupów. Tym razem obiadową myśl podsunęły mi "ziemniaki do pieczenia" na srebrnej tacy podane. 

środa, 4 października 2017

Wolno pieczony kurczak z warzywami i soczewicą, posypany wędzonym twarogiem i miętą

Od przynajmniej roku piekę drób wolniej i bez soli. To wypadkowa diety, która dała mi potęgę, moc i energię, że powtórzę po BOTACH, ulubionej bajce Kapsla ;)
Po diecie już ani śladu, ale nawyk pozostał. Raz na dwa tygodnie wrzucam golonki z indyka lub podudzia z kurczaka do marynaty, po kilku godzinach do żeliwnej brytfanny i piekę w nocy. Później wykorzystuję do szkolnych kanapek, burrito, potrawki czy właśnie tak jak dzisiaj do soczewicy, innym razem do ryżu, jeszcze innym do makaronu. Niech Was nie ogranicza mój pomysł na marynatę, ekserymentujcie i dajcie znać o efektach. Na pewno ucieszy Was struktura mięsa, smak pozostawiam gustom;)

wtorek, 3 października 2017

Krem z selera i batata, ze smażonymi podgrzybkami i szałwią

Zapomniałam już jak bardzo kocham seler! Zapomniałam też, że istnieją zupy kremy! 
Bazuję zawsze na tej samej podstawie, cebuli, maśle i intensywnym bulionie, dorzucam intensywne w smaku warzywo, podaję z niebanalnymi dodatkami i tak oto tworzę sezonowe hybrydy ;) Tym razem skrzyżowałam czarne łebki z szałwią, smażone w maśle i oleju sezamowym. Doprowadziłam do chrupkiego stanu i jeszcze pieniącą się oliwą polałam krem. Banalnie powiem Wam, że miałam niebo w gębie

Sałatka z ciepłymi ziemniakami, łososiem wędzonym na ciepło i jajkiem w koszulce


Składniki:
5 małych ziemniaków
1 łyżka posiekanych kaparów
1 łyżka posiekanego kopru
2 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżka soku z cytryny
50 g wędzonego na ciepło łososia
2 jajka w koszulce
kiełki rzodkiewki do podania
Ziemniaki ugotować w mundurkach. Składniki sosu wymieszać i połączyć z ciepłymi ziemniakami. Rozłożyć na sałacie, posypać rozdrobnionym łososiem i podać z jajkiem w koszulce lub sadzonym

Burger z bakłażanem i chorizo

Od jakiegoś czasu potrzebuję zachęty, żeby w weekend wyjść z łóżka. Nie licząc fizjologii i głodnych dzieci mogłabym nie wstawać do południa. Kusi słońce, które jeszcze wdziera się przez zasłonięte okno, zmusza sąsiad, który "piłuje" od rana "trupa z szafy" (bo ile poranków można ciąć drewno!), tygodniowy bałagan i sterta prania, która czeka na weekend, bo tańsza taryfa...
Jeszcze kilka lat temu precyzyjna pani domu zaczęłaby dzień od mocnej kawy, zakasanych rękawów i przewracania domu do góry nogami. Dzisiaj odpowiadam tylko na zaczepki promyków i wyruszam z Kapslem bez prowiantu, tony przekąsek, z jedną buteleczką wody, w poszukiwaniu przygód. Z Wiktorem woziłam całe torby wypchane "alternatywą". No bo co będzie, jak nagle zechce serek, chrupka, jabłko czy batonika? Dzisiaj wiem, że nic. Dostanie to co jest pod ręką albo poczeka...
Ale żeby dojść do takiego myślenia trzeba przeżyć czterdzieści cztery lata. Nie przejmować się wszystkimi i wszystkim, ułatwiać sobie życie nie utrudniając innym, chodzić na skróty stabilnym gruntem, ścinać zakręty przy pewnej perspektywie.
Dążenie do perfekcjonizmu już mnie nie kusi. Nie będę idealna, będę sobą. A taką chcą mnie widzieć przyjaciele, dzieci i ja sama.
Bałagan  nie zając. Wybieram zatem spontaniczne wędrówki po Starówce, kupuję trzylatkowi potężną rurę z "chemiczną" posypką wymazaną od środka nutellą i nie przejmuję się wzrokiem mordercy wyzierającym spode łba przejeżdżajacej obok matki z niemowlakiem. Starszemu pozwolam na eksperymenty w toruńskich burgerowaniach, bo choć mam psychiczny dyskomfort, to czerpię i z fastfoodu inspirację. Kulinarny blamaż mi nie grozi, nie czuję wyrzutu i nie boję się krytyki. Pozwalam sobie zaglądać w talerz, pozwalam siebie oceniać, pozwalam sobie żyć :) 

piątek, 9 grudnia 2016

Słynna Krajanka piernikowa Bajaderki

Nadchodzi czas życzeń, prezentów, podsumowań i postanowień. Czas, bo później mogę "zapóźnić". Zacznę od końca. Postanowiłam się... nie martwić. Ja myślę, że się martwię, a on, że zrzędzę, się czepiam, spinam, przeżywam, rozkminiam... No to łykam beztrosko te zarzuty, zapijam flakonem sielanki i przestaję. Będę kochać inaczej. Mądrzej. Zaufam, bo nie zawiódł. Pozwolę na ekstrawagancję, wojaże po Mazurach, nocne powroty. Nie zapytam z kim, gdzie, o której wróci. Nie musi wiedzieć, że nie zmrużę oka, że będę sprawdzać aktywność na fejsbuku, że matka zawsze się martwi. Nie wie, że jeśli nie pozwoli mi brać w tym udziału to stworzę "potwora" w głowie, który uknuje i zaprojektuje niewłaściwe scenariusze. Życzyłabym sobie być obecna w życiu mojego syna. Ale czy to życzenie idzie w parze z postanowieniem? Postanowiłam się też nie martwić brakiem apetytu u Kacpra. To nic, że zjada ulubione śniadania, to nic, że codziennie wypija kubek życiodajnego koktajlu mlecznego (z awokado, jarmużem, chia, płatkami), to nic, że podjada kiełki rzodkiewki, jabłuszka, banany, gryczane piramidki. Musi zjeść cały obiad, kolację i zasnąć wypchany moimi życzeniami. Życzę sobie, żeby nadal jadł przynajmniej tyle, i żeby pozostał wierny choć temu menu. Postanowiłam też zadbać o siebie. Nie pamiętam, żebym chorowała tak często jak w tym roku. Czuję się wiecznie zmęczona, przepracowana, zaganiana, zestresowana. Obiecałam sobie, że przejdę totalną metamorfozę, choćby po to, żeby za rok wystartować z innymi Mikołajami w festiwalu Biegowym. W prezencie dam sobie luz.