niedziela, 28 kwietnia 2013

Kedgeree - obco brzmi, dobrze smakuje


pochodzi z Indii i podstawą jest ryż; smaki cudownie mieszają się w żeliwnym woku, a wcale nie ma ich dużo:)
każdy dom ma dopasowaną do swoich upodobań wersję, ale ryż i to najlepiej długoziarnisty, ryba i jajka to podstawa tego dania i żeby kedgeree kedgeree się nazywało, te trzy składniki powinny być:) jaka ryba? jakie zioła? jakie przyprawy i ile każdej, to już rzecz gustu, smaku, a może tego co akurat pod ręką;)

porcja na 3 "dorosłe", ale nie wszystkie pełnoletnie, osoby, w tym jedna na diecie, jedna z gumowym żołądkiem i jedna co "niby" dużo nie je, zawierała:

sobota, 27 kwietnia 2013

pistacjowe lody z wanilią, ptasim mleczkiem i czekoladową babeczką - czarowałam w sobotę:)

wiosna tak szybko przeminęła czy jest tak ciepło, że już pora? 
rozmawiam z przyjaciółką, je lody... dzwonię do męża, je lody... na chodnikach, na zakupach, w samochodach, wszyscy w koło jedzą lody... 
zajadają sorbety, śmietankowe, z bakaliami, na patyku, w wafelku... LODY, LODY, LODY!
ja jestem na diecie i lody muszą poczekać! 
dieta! nie mogę! 
ale mogę sama zrobić i zagrać na nosie Koralowi, Algidzie i innym producentom, bo domowych, na masową skalę, nikt nie podrobi:)

widziałam, jednym okiem, w jakimś "starym" programie Jamiego, jak ubijał białka i... no właśnie? nie znalazłam w necie nic, co by przypominało tamtą pierzynę lodów, dlatego poddałam eksperymentowi jajka, cukier, śmietanę...
mistrzem cukiernictwa nie jestem, spróbowałam tylko małą łyżeczkę... i absolutnie zacznę dietę od jutra ;)

zachwyciłam Chłopaków, tak bardzo, że młodszy, w wyobraźni, już zarabiał na pomyśle mamy;) zasugerował, żebym sprzedała recept do Molusa (to taka znana toruńska cukiernia) kochany Synuś i najwierniejszy lodożerca:)

4 żółtka
180 g cukru drobnego (niepełna szklanka)
łyżeczka pasty waniliowej
4 białka
czubata łyżka cukru pudru
szczypta soli
pół łyżeczki cynamonu
400 g śmietany kremówki
10 cukierków waniliowego, ptasiego mleczka
70 g uprażonych na suchej patelni pistacji


żółtka ubiłam z cukrem i pastą waniliową, aż były prawie białe; zagotowałam 200 ml śmietany kremówki i małymi chluścikami dolewałam do żółtek, nie przerywając ubijania (teraz już ubijałam ręcznie); postawiłam masę żółtkową na malutki ogień i pilnując, żeby się nie rozgrzewała, mieszałam, aż wyraźnie zgęstniała; odstawiłam do ostudzenia (tym razem do zamrażalnika, na pół godziny); w tym czasie, ubiłam pozostałą śmietanę, do
momentu, aż przypominała śnieżne pagórki (powtarzam się, ale taką właśnie miała konsystencję, puszystego śniegu); w drugiej misce ubiłam białka, na sztywno, do których pod koniec ubijania dodałam cukier i cynamon; obydwie, białe, masy połączyłam bardzo delikatnie silikonową łopatką; na spodzie głebokiego naczynia (ja użyłam kamionkowej formy do zapiekania, ale może być obojętnie jakie
naczynie, w którym można też podać lody na stół) ułożyłam 5 pokrojonych w cienkie plasterki cukierków ptasiego mleczka; przełożyłam białkową masę i stopniowo dolewałam żółtą, robiąc esy floresy, tak, żeby masy nie były dokładnie połączone;
wstawiłam na godzinę do zamrażalnika; po tym czasie, dosypałam potłuczone w moździerzu i obrane ze skórki pistacje (zaraz po uprażeniu, włożyłam je do lnianej ściereczki i mocno o siebie pocierałam;
skórka odeszła, zdmuchnęłam ją na tarasie i gotowe); dodawałam je po przekątnej, odsuwając nieco masę, tak, żeby dostały się też do spodniej części; ozdobiłam resztą cukierków pociętych w trójkąty; 
kiedy przekroili babeczkę (przepis za chwilę) i gorąca czekolada wypłynęła na zmrożone lody... 
mmmmmm... to wszystko, na co było ich stać;)
jeśli jest ktoś, kto miał zamiar odchudzać się ze mną, to zalecam słodycze, są dobre na wszystko:) urodziłam się w Dniu Czekolady, to jak zew natury, a tej nie oszukam;)
rano zgubię na Barbarce;) zapraszam, start przy Orlenie 6.30...

jajko po benedyktyńsku na razowej grzance - trochę się odchudzam;)

odchudzam się i jak mam gotować bez masła! nie cierpię substytutów ani jeśli chodzi o zastępowanie masła oliwą ani Piątnicy Pilosem! 
zatem czas na małe oszustwo, dopiero pierwsze ;)
zamiast typowego tosta, podsunęłam pod grzałkę grilla kromkę, czerstwego, razowego chleba 
(w Toruniu najlepszy u Grochowalskiego na Starym), a i to co na niej położyłam też wymienia się często wśród produktów, na których opierane są diety cud:)
weźmy na przykład taki groszek, kapary czy szpinak? samo zdrowie, prawda? 
a jajko w koszulce, ugotowane w słonej wodzie? wcale nienaciągana pozycja w diecie;)
lekkie odstępstwo, bo przecież sól szkodzi (tylko w nadmiarze), ale zawsze to wersja light i w opozycji do jajek na maśle;)
nie przyznam się na czym dusiłam warzywa, ale dla tych co uważnie czytają, sprawa jest oczywista, dodam tylko, niczym nie zmuszana, że było z morską solą - niby tą zdrowszą;)
2 kromki czerstwego, razowego chleba
2 jajka
2 łyżki odsączonych kaparów
2 łyżki mrożonego groszku; nie próbowałam z puszki, ale jak ktoś lubi;)
2 ścięte paski skórki cytryny
kilka kropel soku z cytryny
garść świeżych liści szpinaku
6 ząbków czosnku
"coś" do duszenia czosnku i reszty warzyw ;)

ustawiłam na środkowy poziom grzałkę grilla i podpiekłam tosty z obydwu stron (zrobiłam to, mniej więcej, w połowie duszenia warzyw); w dużym garnku zagotowałam słoną wodę; rozgrzałam "coś" na patelni z grubym dnem; może być kamienna albo z innym nieprzywierającym do jedzenia;) wrzuciłam nieobrane ząbki czosnku i paski skórki; po chwili groszek, kapary i dusiłam, aż kapary zaczęły się rozpadać, a czosnek był miękki; dodałam szpinak, sok z cytryny i pozwoliłam liściom "opaść" z sił (kilka sekund);
pojedynczo wbijałam jajka, najpierw do malutkiego naczynia, potem przekładałam do garnka; początkujący, powinni gotować (woda nie powinna bulgotać) jajka pojedynczo; jeśli biała koszulka nie chce ubrać żółtej, to można zataczać koła, końcem drewnianej łyżki, wokół pływającego w wodzie jajka; na 100% przyodzieje jedna drugą:) 
gotowałam około 2 minut (widać bez wprawy, kiedy białko jest całe ścięte, a żółtko, lekko się chyboce) i wyjęłam na papierowy ręcznik; 
na grzance, której wcale nie posmarowałam masłem z solą morską, ułożyłam warzywa (czosnek wycisnęłam ze skorupki), na warzywa położyłam jajko i posypałam resztą duszonych warzyw...
mogę się tak odchudzać:) 
w wersji dla Wiktora były jeszcze 3 tosty pszenne:)
ma żołądek z gumy, bo po taaaaakim śniadaniu od razu zażyczył sobie waniliowo-pistacjowe lody z ptasim mleczkiem (przepis jeszcze w ten weekend), które zrobił ze mną wieczorem:) 
w jego wieku też byłam chuda i mogłam zjeść "konia z kopytami"; 
różnica między wtedy a dzisiaj jest taka, że dzisiaj na pewno nie zjem niczego co mi nie smakuje, a ten tost był pyszny, więc z nikim się nie dzielę, oprócz Was:)

czwartek, 25 kwietnia 2013

wytrawny naleśnik z gruszką i gorgonzolą - niesłodkie śniadanie

wszyscy się odchudzają:) jedni korzystają z porad dietetyka, inni z Dukana, jeszcze inni oszukują żołądek dobrze brzmiącą dietą Cambrigde czy Kwaśniewskiego... są też tacy, którzy zawsze zaczynają od poniedziałku, od jutra, po weekendzie... mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, bo sama tak mówię, bardzo często :( 


pierwszy sukces diety jest wtedy, kiedy zaczynamy sami gotować, drugi, kiedy gotujemy dla kogoś, a trzeci kiedy zaczyna innym smakować:) 

każdy ma swoją filozofię na "trzymanie" formy, inny usprawiedliwia jej brak różnymi okolicznościami, a u mnie prawda jest taka, że tak jak lubię karmić, to jeszcze bardziej kocham jeść :)

wytrawny naleśnik, na pewno, nie jest dietetyczny, a mały kawałek, z wielkiej porcji, jeszcze nikomu nie zaszkodził;)

resztę Młody wciągnął na śniadanie i to jeszcze w łóżku:) taka mała niespodzianka i małe pocieszenie po koszmarnej przegranej Realu:( ale się wkurzał na Lewego!!! 
a propos, wracam dzisiaj z pracy, a mąż, kawalarz, częstuje mnie dowcipem:
nad ranem żona budzi Mourinho (dla tych co nie mają fanów w domu, to trener Realu Madryt):
- kochanie wstawaj, już piąta!
- co!!! znowu Lewandowski!!!

2 jajka
pół szklanki mąki
pół szklanki mleka
łyżka posiekanych listków tymianku
szczypta soli
dojrzała gruszka
50 g sera gorgonzola dolce
garść rukoli
orzechy laskowe/włoskie

połączyłam jajka, mleko i mąkę, dodałam zioła, odrobinę soli i przelałam masę do wysmarowanego masłem naczynia do tarty; 


ser pokroiłam w drobną kostkę i równomiernie posypałam ciasto naleśnikowe; piekłam przez 20 minut w rozgrzanym do 200 st piekarniku na środkowym poziomie (opcja góra dół); gruszkę obrałam ze skórki, wydrążyłam środek i pokroiłam w bardzo cieniutkie plasterki; 
na upieczonym naleśniku ułożyłam spiralnie gruszkę, na środku rukolę, a całość posypałam orzechami...
myślałam, że go obudzę, ale zapach był szybszy od Lewego ;) 1:0 dla niego, zapachu, nie Lewego :)

środa, 24 kwietnia 2013

waniliowe tosty z chałki - storczykowate rośliny, nie tylko kwiaty mają piękne...

kolacja już dawno zjedzona, a zapach ciągle wibruje w nosie...
to za sprawą wanilii, której magia przeniknęła na patelnię, uwolniła cały aromat i odciągnęła od codziennych rozrywek "facetów", czytaj FIFA, Real, Borusia... nuda, ale oni ciągle mają emocje...

wanilia w magiczny sposób znika z kuchni, magicznie zapylają ją bezżądłowe pszczoły i kolibry, magicznymi kwiatami tej orchidei płacono podatek w królestwie Azteków...
oznacza mały strączek, który, jeszcze niedojrzały, poddaje się suszeniu, po to, żeby wydobyć schowane w nim czarne, magiczne ziarenka...
ot i cała magia, a może magilia?

zrobiłam tosty z chałki, nic nadzwyczajnego, ale dodałam pół laski wanilii, łyżkę serka waniliowego do jajka i mleka i nie musiałam już uderzać w dzwon:)

2 małe chałki
jajko
100 ml mleka
czubata łyżka serka waniliowego (użyłam Danio)
pół laski wanilii (może być łyżeczka pasty waniliowej a może być bez)
łyżka klarowanego masła

masło rozgrzałam na patelni; chałkę pokroiłam w półtora centymetrowe kromki; pozostałe składniki bardzo dokładnie ubiłam trzepaczką; stopniowo dolewałam mleko, aż masa miała konsystencję śmietany; każdą kromkę zanurzałam w waniliowej masie i smażyłam na złoty kolor z obydwu stron;

dodatkiem była konfitura pomarańczowa, brzoskwinie z waniliowej zalewy i gorący kubeł czekolady, no i towarzystwo wiernego kibica Realu, tym razem smutnego... 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

pasta alla puttanesca - włoska robota z angielskim "pieprzykiem"

"pokręciło" mnie, unieruchomiło, przymusowy urlop, a jeść trzeba...
na takie "okazje", kiedy nie mam siły, żeby stać przy garach więcej niż to konieczne, gotuję makaron, do tego szybki sos i włoskie danie wjeżdża na talerz, a jaką ma historię!!!

pasta alla puttanesca gotowały "damy do towarzystwa" i do końca nie wiadomo czy po to, żeby przyciągnąć aromatem "popyt" czy dlatego, że było to "szybkie" danie i jego przygotowanie nie odrywało, na długo, "podaży";) - śliski temat, ale historia prawdziwa!

z tego co mówią Sąsiedzi, danie raz "posmakowane", na zawsze "uzależnia";)

Sąsiad zrobił Sąsiadce, Sąsiadka Sąsiadowi... grunt, że przepis został w rodzinie;)

a moja rodzina? Młodsza część zachwycona, Starsza i tak zjada, prawie, wszystko :)

paczka makaronu (ja użyłam 5 jajecznego z chili, ale może być spaghetti)
10 czarnych oliwek
1 puszka tuńczyka w oliwie (w kawałkach, rozdrobniony ma podejrzaną konsystencję)
łyżka odsączonych kaparów
2 papryczki chili - zalecam ostrożność, bo w Polsce ostra w podpisie bywa łagodna, jak ja;) i odwrotnie ;)
mały słoiczek anchois w oliwie
pół pęczka natki pietruszki
2 ząbki czosnku
500 ml passaty z Lidla
płaska łyżeczka cynamonu
sól morska 
oliwa z oliwek
2 łyżki startego sera pecorino


podsmażyłam chwilę, na oliwie z tuńczyka i anchois, cieniutko pokrojony czosnek, papryczki, kapary i anchois; po chwili dodałam łodygi pietruszki, tuńczyka, oliwki pokrojone w plasterki i całość zalałam przecierem; doprawiłam cynamonem i odrobiną soli i dusiałam około 15 minut; w tym czasie ugotowałam makaron, zostawiając
odrobinę wody; przełożyłam makaron bezpośrednio na patelnię, dodałam posiekaną natkę;

na talarzach polałam oliwą i posypałam serem...

dobre, bo włoskie, choć przepis pochodzi z książki "30 minut w Kuchni"
Jamiego ;)

gustosa serata...

wtorek, 16 kwietnia 2013

śliwki w czekoladzie na spodzie sernika - gotowałam z White Plate


mam tylko jeden przepis na sernik z brzoskwiniami, polecony, sprawdzony i na pewno przyjdzie na niego pora, ale nie lubię robić kruchego ciasta i dlatego, kiedy Babette wspomniała o przepisie od Kasi ze śliwką (nie dodała, że w czekoladzie) na spodzie to od razu podchwyciłam temat:)
przepis, który wykorzystała Kasia, a który tak zachwalała Babette, pochodził ze strony White Plate i był naprawdę przebojem na wielkanocnym stole:) 




spód:
200 g cukierków śliwka w czekoladzie (najlepiej Nałęczowskich)
100 g masła
100 g brązowego cukru
100 g mąki
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 jajko

cukierki, masło i cukier włożyłam do garnuszka i podgrzewałam tak długo, aż składniki się połączyły (cukier nie rozpuścił się do końca, ale byłam już tak zmęczona, że nie czekałam na łaskawość kryształków); zdjęłam z ognia, odstawiłam na 15 minut i zmiksowałam na gładką masę; dodałam mąkę, jajko, proszek i przełożyłam do tortownicy o średnicy 26 cm; wcześniej wyłożyłam dno papierem do pieczenia, który wraz z bokami wysmarowałam masłem 


(ważne, bo śliwki mocno przywierają do dna i bez papieru będzie trudno przełożyć go na talerz) i posypałam mąką; piekłam 15 minut w piekarniku nagrzanym do 190 st; 

w tym czasie przygotowałam masę serową:

200 g serka mascarpone (w oryginale był waniliowy, za którym nie przepadam)
600 g twarogu z wiaderka President (w oryginale trzykrotnie mielony)
250 g cukru pudru
4 jajka



sery przełożyłam do miski, dodałam cukier i szybko zmiksowałam; do masy dodawałam po kolei jajka i krótko zmiksowałam; przelałam masę na upieczony spód i ponownie piekłam dalej w zmiejszonej do 160 stopni temperaturze, jeszcze przez 45 minut; drzwi piekarnika uchyliłam dopiero po pół godzinie i zostawiłam sernik na kolejne pół godziny (można otworzyć całkiem piekarnik i zostawić na kolejne minuty, aż uznacie, że przestał już opadać); 
w tym czasie przygotowałam polewę:
200 g białej czekolady
5 łyżek śmietanki kremówki (w oryginale skondensowane mleko)
kilka cukierków do dekoracji

rozpuściłam czekoladę ze śmietanką w kąpieli wodnej, pamiętając, żeby miska nie dotykała wrzątku w garnku i polałam wystudzony sernik; 
cukierki pokroiłam na cztery części i ułożyłam z nich czekoladową koronę:)


taki sernik jest dobrą partią dla mocnej kawy czy herbaty...

selerowa sałatka - lekko i przyjemnie witam wiosnę...

do mnie już zawitała, na dobre:)
i do serca i w metrykę;) i choć nowa "wiosenka" na karku, to zapał do gotowania ciągle młody:)
zanim zacznę wykorzystywać wszystkie podarowane gary, garnki, miski, miseczki i wiele innych kulinarnych gadżetów, nadrobię zaległe wpisy...
zaczynam od sałatki, bardzo wiosennej, z selera, mojego ulubionego warzywa:)

słoik selera w zalewie (z Lidla)
4 łodygi selera naciowego
5 jajek ugotowanych na twardo, ale nieprzegotowanych na zielono;)
200 g wędzonej piersi z indyka (używam z Lidla)
100 g żółtego sera ( ja użyłam goudy)
łyżka posiekanej natki pietruszki
łyżka posiekanych łodyżek selera
mniejsza puszka odsączonej kukurydzy
opcjonalnie sparzona garść rodzynek
opcjonalnie garść włoskich orzechów (można użyć tylko do przybrania)
łyżeczka musztardy Dijon
łyżka soku z cytryny
świeżo zmielony pieprz i sól do smaku
łyżeczka cukru
łyżka majonezu/jogurtu (lub więcej)

seler i kukurydzę odsączyłam na durszlaku (zostawiłam trochę zalewy z selera); jajka przecięłam wzdłuż na połówki, wydrążyłam żółtka i odłożyłam do sosu; łodygi selera pokroiłam na drobne plasterki; indyka, ser i białka w drobne paseczki;
sos: żółtka utarłam z musztardą, sokiem z cytryny, cukrem, solą i pieprzem, dodałam majone
z i odrobinę zalewy z selera; wszystkie składniki połączyłam sosem;
najlepsza jest dobrze schłodzona lub na drugi dzień, ale kto by tam czekał do jutra...





środa, 10 kwietnia 2013

pieczony rostbef w towarzystwie żółtych dodatków - tulipany też były;)

w sobotę, pierwszy raz w tym roku, jadłam "na mieście":) mamy w Toruniu "pomarańczową" wersję Włoskiej Roboty;) makarony i pizze serwują wspaniałe, z prawdziwym parmezanem, prawdziwą szynką parmeńską... tym razem wybrałam jednak mięcho i niestety klapa, a właściwie guma:( nie cierpię tego uczucia, kiedy siedzę, szalenie, głodna, każda minuta ciągnie się jak ruski rok i zamiast uczty na podniebieniu, zgrzytam zębami! odgrzewany wieprz w serowej zapiekance to nie jest specjalność zakładu!
na szczęście, dla nich, słońce świeciło, wiosna zaglądała przez piwniczne okna,  nie było dymu;)
za to w niedzielę, od dawna oczekiwana, pieczeń z wołowiny:) 
wypatrując gości, zaplanowałam obiad na tarasie, ale wiosna tak jakby nie była pewna czy już ogrzać powietrze czy na razie tylko poszczuć słońcem;
w każdym razie nie gdzie, a z kim i co jedliśmy, zdecydowało, że obiad był wyjątkowy, i pod względem towarzyskim, i kulinarnym:)
kawał rostbefu był soczysty, a i jego towarzystwo zapewniło mu pozycję lidera wśród niedzielnych obiadów:)
700 g rostbefu, choć było go więcej, oczyszczony z błon i pozbawiony kości, pozbył się też nadwagi; porcja wystarczyła dla 3 rosłych facetów i dwóch kobiet, jednej drobniutkiej, drugiej trochę większej;)
4 gałązki rozmarynu
4 gałązki majeranku
łyżeczka słodkiej papryki
świeżo zmielony pieprz
sól morska
7 średnich ziemniaków
łyżka ziół prowansalskich
łyżka oliwy
ugotowany w soli, średni seler
łyżka klarowanego masła


na dużej desce do krojenia rozsypałam przyprawy i dokładnie obtoczyłam w nich mięso (dobrze osuszone); odłożyłam na godzinę; po tym czasie, obsmażyłam wołowinę z każdej strony i ułożyłam na ruszcie, na gałązkach ziół; piekłam na środkowym poziomie w 80 stopniach przez 3,5 godziny; 
mięso od razu pokroiłam, na bardzo cieniutkie, plasterki i podałam na sosie bearnaise (klik) z pieczonym w ziołach ziemniakiem i smażonym na maśle selerem:)
ziemniaki ugotowałam prawie na miękko; obtoczyłam w łyżce ziół prowansalskich i łyżce oliwy i wstawiłam do piekarnika, godzinę przed końcem pieczenia rostbefu; kiedy kroiłam mięso, przełożyłam ziemniaki pod górną półkę grilla i zwiększyłam na maksa moc; ładnie się zarumieniły:)
to zabrzmi nieskromnie, ale wolę swoją kuchnię i... swoich gości:)
a z takim bukietem, żadne urodziny nie są straszne:)
kochanych rodziców mam...

sobota, 6 kwietnia 2013

sacchettini z ricottą i truflami na pomidorowej pierzynce pod beszamelem - gotowanie było znacznie krótsze ;)

pamiętacie rosół z kaczki (klik)? zostały mi saszetki to je zapiekłam, a co tak będą wysychać;)
wszystko co potrzebowałam do tej kombinacji było pod ręką, dwie głodne "gęby" są zawsze:)
składniki na sos pomidorowy

12 pomidorków koktajlowych
4 suszone pomidory w oliwie
2 ząbki czosnku
garść natki pietruszki
garść listków bazylii
4 anchois
sól morska
świeżo mielony pieprz
łyżka oliwy 
posypane solą pomidorki koktajlowe dusiłam na oliwie przez 10 minut; przełożyłam do miski blendera, dodałam pozostałe składniki i dokładnie zmieliłam; masę przełożyłam na tę samą patelnię i odparowałam cały płyn; sos przełożyłam do żaroodpornego naczynia, ułożyłam sacchettini i polałam beszamelem;
beszamel
2 czubate łyżki masła z solą morską
2 płaskie łyżki mąki
pół litra tłustego mleka
120 g pełnotłustej goudy
świeżo starta gałka muszkatałowa
solidna garść parmezanu
masło rozpuściłam w rondelku i od razu dodałam mąkę; ciągle mieszając, dolewałam zimne mleko; kiedy sos gęstniał dolewałam kolejne mililitry i tak kilka razy, aż wlałam całość:) dodałam startą goudę, doprawiłam gałką i odrobiną soli (uwaga!masło było słone)
całość zapiekałam 25 minut w rozgrzanym do 200 stopni piekarniku; 5 minut przed końcem posypałam zapiekankę parmezanem...
nigdy nie jadłam trufli, ale jeśli w gotowym nadzieniu dają taki aromat to jutro biorę świnię pod pachę i ruszam na grzybobranie;)

naleśnik z bananem i nutellą - energia na cały, "biały" dzień :)


naleśnik z nutellą i bananem - dołącza do śniadaniowych radości :)



1,5 łyżki mąki pszennej
1 jajko
łyżka cukru wanilinowego 
mleka tyle, ile potrzebuje mąka (zaraz wytłumaczę)
łyżka oleju bezzapachowego
1 dojrzały banan
łyżka nutelli

nie zawsze się udaje, prawda? w przypadku naleśnika, nie wystarczą dobre chęci, musi być jeszcze "dobra" patelnia (nieprzywierająca powłoka) i dobrze rozgrzany tłuszcz do smażenia :)
jak już rozgrzejemy na niej co tam mamy pod ręką, a ciasto, ma odpowiednią konsystencję, nie ma takiej Mariolki, której się nie uda:)



najpierw ucieram jajko z mąką i cukrem i nawet jak się ciasto "czepia" trzepaczki, to nie rezygnuję, dopóki nie uzyskam gładkiej masy; dopiero teraz dolewam mleko, tyle, żeby uzyskać konsystencję, słodkiej śmietany... tak przygotowane ciasto wlewam na gorący olej i po rozprowadzeniu, równomiernie na całej patelni, zmniejszam temperaturę; naleśnik smaży się około 2 minut z każdej strony... zawsze wychodzi, nawet jak użyję maślanki zamiast mleka, piwa zamiast maślanki ;)

spróbujcie, smacznego:)



wtorek, 2 kwietnia 2013

tort bezowy - świąteczne wspomnienie...

trochę wymuszony okolicznościami:)
miałam upiec tylko sernik i mazurki, których przepisy "za chwilę", choć sernik, prawie w całości, inspirowany przepisem ze strony White Plate (odsyłam tam niecierpliwych), odkryty na "herbatce" u Kasi, przez wspominaną często "Babette" z Poznania;) 
przesyłam jej uściski, bo albo sama piecze wybornie, albo poleca dobry przepis, albo "motywuje" pierworodnego, który ją z powodzeniem zastępuje :) Kubusiu - jestem pod wrażeniem:)
i jak to zwykle bywa, nieplanowane ciasto, ba tort, stał się królem świąt:)
już od dawna chciałam się z nim zmierzyć, ale zawsze miałam wymówkę... jeszcze nie ma świeżych owoców, co zrobię z żółtkami, nie ma okazji... i nagle znalazły się sprzyjające okoliczności i żadna wymówka nie znalazła usprawiedliwienia, i dobrze, bo naprawdę był grzeszny i w wyglądzie i w smaku...
bezy nie można piec na silikonach, foliach czy wysmarowanych blachach, bo nie odklei się od spodu; mój sposób to papier do pieczenia ułożony na kratce, nie blasze! beza "oddycha" całą sobą i jest idealnie krucha:)

7 białek (zostały po przygotowaniu pate z kurzych wątróbek)
350 g drobnego cukru
2 rurki czekoladowe z miętowym nadzieniem
łyżeczka mąki ziemniaczanej
łyżeczka białego octu balsamicznego
białka ubiłam, prawie, na sztywno (przeczytałam ostatnio, że lepiej zostawić puszystą masę, to wtedy beza nie popęka) dodając stopniowo cukier puder, a na końcu mąkę, ocet i starte rurki;
na pergaminie odrysowałam dwa 20  cm krążki (po przekątnej), tak, żeby pomiędzy został około 5 cm odstęp; piekłam bezę w 150 st (wcześniej piekarnik rozgrzałam do 180), przez 45 minut; po tym czasie zostawiłam ją pół godziny w zamkniętym piekarniku i na kolejne pół w uchylonym; trochę popękała, ale taki jej urok:)

chciałam bezę przełożyć pistacjowym kremem z przepisu Basi Ritz, ale niestety krem się zwarzył i wymusił zmianę decyzji! 
choć straty i moralne i materialne duże, marcepanowy krem, z miętową posypką był niebem w gębie, nawet bez bezy:)

250 g serka mascarpone
200 g śmietany kremówki
10 czekoladowych rurek z miętowym nadzieniem
100 g cukru pudru
100 g zmielonych migdałów 
100 g płatków migdałowych
200 g malin
100 g jagód/borówek (użyłam mrożonych jagód)
serek roztarłam z cukrem i startymi na tarce rurkami; śmietanę ubiłam, tak, że przypominała śnieżne pagórki i delikatnie połączyłam z serkiem; podzieliłam masę na dwie części, do jednej dodałam zmielone migdały, do drugiej płatki; przełożyłam bezę masą ze zmielonymi migdałami, na górną warstwę wyłożyłam krem z płatkami i odstawiłam na godzinę na taras; schłodzony tort zwieńczyłam malinami i jagodami, które wcześniej rozmroziłam i odsączyłam;

wiem, że święta się skończyły, ale taki tort nie może czekać do następnych :)

ryba na mnie patrzy - grillowana palia w oliwie z pomidorów

nie potrafię przejść obojętnie obok taaakiej ryby! spoziera na Ciebie z lodówki Lidla i myśli, że ją przegapisz w poszukiwaniu chrzanu, orzechów i innych, wpisanych na listę, świątecznych ingrediencji, ładne słowo :-)
no to wkładam piękny okaz do koszyka, mimo, że wcześniej nic o niej nie słyszałam! 
w Wielki Piątek, Wielka Palia Alpejska, robiła za wielkiego śledzia;-)





w smaku pomiędzy łososiem a pstrągiem, a wygląd sami oceńcie :)                         

1 duża ryba - w wikipedii nazywana też golcem zwyczajnym;)
pół słoika suszonych pomidorów w oliwie
łyżka odsączonych kaparów
3 ząbki czosnku
po 3 świeże gałązki bazylii, tymianku i pietruszki
sól morska
oliwa z pomidorów



rybę umyłam, osuszyłam i ułożyłam na blaszce do pieczenia; nacięłam wgłębienia, do środka włożyłam czosnek, pomidory, kapary i zioła; obficie polałam oliwą, każdą naciętą kieszonkę, posoliłam i odstawiłam na godzinę; rozgrzałam grzałkę grilla, przełożyłam rybę na kratkę i piekłam, na ostatniej szynie, z każdej strony po 15 minut (ważyła około 1,2 kg); podałam z surówką z kiszonej kapusty :)



smacznego!

wspomnienie z dzieciństwa - pudding z kaszy manny z jagodami i sokiem malinowym

po zimowych świętach, w grudniu, były kluseczki z mascarpone, po śnieżnych świętach, w kwietniu, będzie pudding z kaszy manny ;)



jeszcze kilka lat temu był jedną z nielicznych opcji przyswajanych, bez grymasów, na
śniadanie, dzisiaj, po kilkuletniej przerwie, jest już wspomnieniem z dzieciństwa :)
trochę szybko, jak na wspomnienie, ale skoro dziecię (prawie czternastoletnie) tak mówi...

3 łyżki kaszy manny
szklanka mleka
łyżeczka pasty waniliowej
łyżka cukru
łyżka masła
2 ubite białka

do zimnego mleka wsypałam kaszę i stale mieszając doprowadziłam, na bardzo wolnym ogniu, do wrzenia; zmniejszyłam temperaturę, dodałam masło, cukier, pastę i tak długo gotowałam, aż zgęstniała (można dolewać mleko w trakcie, jeśli zbyt szybko odparowuje);
ubite białka dodałam chwilę po ugotowaniu, partiami;

pudding przełożyłam do miseczki, polałam malinowym sokiem i ozdobiłam łyżeczką jagód ze słoika :)