środa, 9 kwietnia 2014

Brioszki z dulce de leche i jabłkiem. Wcale "niepiekielna kuchnia". Wrażenia z pierwszej, polskiej Hell's Kitchen.

3:47. Pobudka. Ciemno, wieje, pada, cicho. Co ja będę robić jeszcze przez pół nocy? Przeglądam książki kucharskie. Włączam laptopa. Sprawdzam wiadomości. Facebooka. Trafiam na komentarze, pierwszego odcinka, polskiej Piekielnej Kuchni. Odpalam Ipla i... oczom nie wierzę, a uszom zabraniam słuchać! 
Marzę o "podglądaniu" tych najlepszych. Ciągle się uczę, niestety sama. Gotuję z tym, "czego nie podaje się w przepisie, z sercem", że zacytuję właściciela piekielnej kuchni. Rozwijam z dnia na dzień. Ale nawet w najlepszych warunkach, gotując z najlepszych produktów, najlepiej skomponowane przepisy, za pieniądze, nie chciałabym kontynuować nauki w takim stresie i otoczeniu! Nie chciałabym, też, żeby ktoś ciskał moimi talerzami, nawet sam Amaro!
Czy naprawdę tak wyglądają restauracyjne zaplecza? Czy rzeczywiście najlepszy Szef Kuchni musi sponiewierać, zbrukać, upokorzyć, żeby wydobyć z Ciebie to co najlepsze? Jeśli miałaby to być moja droga do mojej restauracji, knajpy, bistro czy food tracka, to przestaję marzyć!

Od lat pracuję w korporacjach, które bezszelestnie, czytaj bez krzyków, prowadzą agresywne strategie w pozyskiwaniu klientów. Naciskają, w niewidzialny sposób, na ambicje, podkręcają ego, proponują, przynajmniej na rekrutacjach, nieograniczony rozwój. Wkręcona w strategię, rankingi, kredyty, podporządkowujesz wszystko pod ten rytm. Stawiasz na karierę, ale nie zapominasz o przyjemnościach, odskoczniach. Uciekasz do kuchni. Łapiesz dystans, tłuczesz garami, odreagowujesz dzień, zły nastrój szefowej. Wbijasz zaciśnięte pięści w ciasto drożdżowe i spływasz w spokojną otchłań zapachów i smaków. Bez doświadczenia w profesjonalnej kuchni, ale ze sporym w korporacji, wiem, że zarządzanie "gębą" nie przynosi żadnych rezultatów. Ludzie się blokują, atmosfera się zagęszcza, tracimy kontrolę nad zespołem, który pracuje na nasz sukces! Dlaczego uczestnicy wszystkich kulinarnych show tak pokornie znoszą chamskie, chwilami, zachowania? Czy drabina na kulinarny szczyt nie może zostać oparta o porządny fundament, wykształcenie, ciężką pracę? Czy kariera w "dobrej kuchni" musi być okupowana takim stresem? Czy ludzie w pogoni za sławą, pieniędzmi, nie przestaną wybierać drogi na skróty? Wyobraziłam sobie, ile potu spłynęło do mojego carpaccio, ile łez skapnęło do consomme, ile razy wyrzucono do kosza "ubitą" sarnę, żeby zaspokoić wysublimowane gusta?
Uwielbiam nieskończoną ilość momentów i ten cudny minimalizm, na talerzach w Atelier! Teraz, oprócz śledztwa, co stoi za tym "motylem", zacznę się zastanawiać , ile "głów" poleciało zanim serwis wydał to danie :( 
Wiem też, że w komercyjnych programach podkręca się śrubę, żeby pograć na słabych emocjach widza, moich emocjach. Na prowadzących wybiera się gwiazdy kulinarnego establishmentu, bo im wolno, bo im się wybacza! Od dłuższego czasu obserwuję dominację w środowisku celebrytów, właśnie osób z tych kręgów. Ba! Sami artyści - celebryci, zaczynają parać się "gotowaniem" i wcale nie mam na myśli Szyca, który poleca na dietę, marne aktorstwo ;)
Bez względu na powód, nie będę się katować taką formą. Wolę przerzucić się na spokojny kanał kuchnia tv, gdzie w ciszy, z pietyzmem, gracją, uśmiechem (trochę wymuszonym), Wojciech Modest Amaro, nie rzuca się do gardeł, nie zieje piekielnym ogniem, nie tłucze szkła i nie wyrzuca jedzenia. Gdzie spod opanowanych rąk, spokojnej twarzy, tajemniczego spojrzenia i absolutnego skupienia, wyrastają turboty, grasice czy inne cudne miniaturki :)
Rozbudzona tym programem, upiekłam nocno-ranne brioszki, zainspirowana znacznie lepszą, kulinarną pozycją. "Mała paryska kuchnia" Rachel Khoo. I wszystko jasne. 
Z nią się piecze łatwo, przyjemnie i bez stresu. 
Przydługim wstępem, opowiedziałam Wam, ile, już o poranku, przeżyłam skrajnych emocji. Pozytywne pojawiły się w porę, którą wybrałam sama, budząc "chłopaków", nieziemskim zapachem świeżych bułeczek. 
Kocham ten wyraz twarzy, największego w świecie łasucha, kiedy już prawie zaczyna burczeć, ale łaskoczące nozdrza zapachy, mimowolnie zwierają mięśnie w przepięknym, pełnym miłości, uśmiechu :)
Potrzebuję takich bodźców, tylko takie mnie motywują!

14 brioszek, chyba, że wolicie wyższe i większe, to wtedy wyjdzie mniej, składniki:
300 g mąki 405 
100 g masła
60 ml mleka
60 g cukru
czubata łyżka śmietany
łyżka cukru wanilinowego
szczypta soli
20 g drożdży
Nadzienie:
4 łyżki masy kajmakowej
2 średnie jabłka, niesoczyste, najlepsza reneta lub boskop, starte na grubych oczkach

jajko do posmarowania


Masło rozpuścić w mleku. Dodać pokruszone drożdże i dokładnie wymieszać. Mąkę przesiać do dużej miski, dodać roztrzepane jajko, pozostałe składniki i wyrobić gładkie, maślane ciasto (tym razem ręką). Przykryć i odstawić, w nieprzewiewne miejsce (używam zimnego piekarnika) na około godzinę (ciasto powinno podwoić objętość). 


Podsypać mąką blat i rozciągnąć ciasto, w rękach, na placek o grubości około 1,5 cm i wymiarach około 50 na 35. Rozsmarować, na całości, kajmak, rozłożyć, na całości, starte jabłka i zwinąć w rulon, zaczynając od dłuższego boku. Pokroić na równe, 2 cm ślimaki (lub szersze jeśli wolicie wyższe i bardziej wyrośnięte). Dwie tortownice (jedna o średnicy 28 cm, druga 20 cm), wyłożyć papierem do pieczenia. Układać brioszki, ciętą stroną do dołu, w odstępach 2 cm i zostawić do wyrośnięcia (około pół godziny). Piec w rozgrzanym piekarniku, około 35 minut, w temperaturze 160 stopni, na środkowym poziomie. 

4 komentarze:

  1. Właśnie z powodów, które wymieniłaś nie oglądam tych programów, ewentualnie zerkam od czasu do czasu, ale z dość ambiwalentnymi odczuciami. Odnoszę wrażenie, że clue tych programów to nie gotowanie, tylko właśnie krew, pot i łzy, rzucanie talerzami, obelgami i gra na najniższych ludzkich instynktach, gotowanie to tylko kolejny modny pretekst do tego, żeby trochę zarobić. Oglądając czuję lekki niesmak, że dokładam swoje 5 groszy do propagowania takiego stylu bycia. Potem dziwimy się, że ludzie siebie (i nas) nie szanują. Swego czasu popełniłam podobny wpis po obejrzeniu jednego z odcinków Top Chefa http://kitchenpleasuresanddisasters.wordpress.com/2013/11/15/o-tym-dlaczego-nie-zostane-kulinarna-celebrytka/

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo! Doskonały komentarz, to "szoł" jest jedynie żerowaniem na ludzkich emocjach a z gotowaniem ma już niewiele wspólnego. Tak się zdenerwowałam, że chyba upiekę cinamon rolls...
    Myślałam, że tylko ja na stres zabieram się za pieczenie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Robiłam te brioszki. Słodkie i aromatyczne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Robiłam i dla mnie to połączenie jest bombowe :D

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedziny :)