niedziela, 11 maja 2014

Grillowany kurczak i sałatka z pomarańczy. Szpitalne cienie...

Blasków nie będzie. Patrzę na zdjęcie kurczaka w chrupiącej skórce i zaromatyzowaną pomarańczą sałatę i mam ochotę krzyczeć! Jestem w szpitalu. Chwilowo, ale już dopada mnie rzeczywistość. Jak karmią to wiecie, i ja też wiedziałam. Przezroczysta pomidorowa z rozgotowanym makaronem, trzy kawałki żołądków drobiowych w ciężkim, mącznym sosie, który zblokował widelec w zimnym, betonowym uścisku! Kromki "nadętego" chleba, kawałek masłopodobnego czegoś i jeszcze mniej podobne do sera, plastry leguminy. To "zbilansowana" dieta przyszłej mamy. Smutna prawda nie okazała się złym snem, ale pozostaje mi obojętna, w świetle odwiedzin. Pomarańcze, racuszki z jabłkami, kabanosy, rogaliki czy nawet kebab (wyborny i wcale nie mam wyrzutów), hit szkolnej przerwy, po którego ustawiają się tłumy dzieci z sąsiadującej ze szpitalem, byłej, szkoły podstawowej Wiktora. Na deser lody i towarzystwo Syna. To dlaczego mam ochotę wyć do księżyca i wezwać wszystkie interwencyjne służby świata?

Bo miałam inne wyobrażenie o pomocy, wsparciu czy choćby zwykłym, ludzkim traktowaniu uprzywilejowanej, jeszcze bardziej niż zwykle, ciężarnej kobiety. Trafiłam do jedynego miejsca w Toruniu, gdzie prokreacja ma swój finał, wycieńczona, fizycznie i psychicznie, rwącym nerwem kulszowym. Szybko okazało się, że to posępne miejsce, w którym prokreacja nikogo nie cieszy. Naburmuszone twarze świty lekarskiej, położne starające się, co druga, salowe bezczelnie komentujące zalecenia specjalistów.
Pozostawione w niewiedzy, przestraszone i obolałe towarzyszki doli, nakręcają spiralę złych doświadczeń. Przestają nazywać, tak długo oczekiwany moment, ich wymarzonym. Przeciągnięta struna porodowa to tutaj standard, a badanie ktg, co dwie godziny, ma chyba zrównoważyć ten, nad wyraz wysoki, próg znieczulicy! Brak kontaktu z lekarzami to kolejny standard, który z kolei równoważy najdziwniejszy "obchód" jaki widziałam. Double obchód. Pierwszy to rekonesans. Drugi, powiększony o ordynatora, jest swoistą relacją z lapidarnej, pierwszej części! Kroczący, niczym bóg, mężczyzna, budzi postrach w oczach moich koleżanek z sali i wśród otaczających go, młodszych kolegów. Szepczący do niego lekarz, kierujący oddziałem, wydaje się ściszać jeszcze bardziej głos, pod kolejnym spojrzeniem. Tak jakbyśmy my były niewidzialne i to nie nam należały się informacje. Do mnie, Pan Ważny, przemówił słowami:"Wie pani, że na rwę w ciąży to nic nie poradzimy! Ale poprosiliśmy o konsultacje neurologa."  OK. Po to tu jestem, pomyślałam. I była. Przed południem. Szybko. I potwierdziła. I zaleciła. Spanie w pozycji krzesełkowej, twarde łóżko, i tyle. Pomyślałam, że to droga do domu, bo szpital nie dysponuje rzeczonym. Nie! Stop! Jest łóżko. Przełamane w połowie, z podpórką. Idealne. Niestety bez siłacza, nie było szans, żebym uruchomiła jedyną, wygodną opcję.  Jedna z tych życzliwych położnych ofiarowała swoją pomoc, choć ostatecznie nie skorzystałam, bo i tak nie spałam. Mogłabym tak wymieniać bez końca paradoksy towarzyszące mi w tych kilku dniach. Najbardziej jednak martwi mnie brak komunikacji. Paraliż, który ściska gardła wszystkim obecnym na oddziale kobietom. Żadna nie ma odwagi, żeby zapytać co dalej? Jak długo, po terminie, będzie jeszcze czekać na poród?
Za miesiąc to ja będę jedną z tych, bardzo potrzebujących pomocy, kobiet, a ona jest reglamentowana. Dlaczego? Na to pytanie też nie znam odpowiedzi, bo lekarze znikają w okolicach czternastej, a pielęgniarki skutecznie bronią dostępu do dyżurnego. Tym sposobem rozmowa, o którą prosiłam, od pierwszego dnia, nie miała miejsca. Może to kołchozowa metoda na przetrzymanie? Choć w tym wypadku problem się nie przedawnia. Nie brakuje mi asertywności i właściwie codziennie o coś walczę. Ale czy nie ukręcę na siebie bicza, jeśli zadam o jedno pytanie za dużo? Czy nie powstanie czarna kartoteka pani I., którą należy właściwie ukarać za wychylenie się z szeregu? O co chodzi z tą barierą między pacjentkami a służbą medyczną? Dlaczego w ogóle nazywamy ich służbą? Kolejny paradoks? Czy w ogóle powinnam o tym pisać, skoro najważniejszy moment przede mną? Nie wiem, ale nie boję się tych wszystkich, niedostępnych ważniaków i chcę podziękować Pani Basi i Halince, jedynym empatycznym osobom na II oddziale patologii ciąży w Toruniu, przynajmniej w trakcie mojego pobytu. 
Składniki:
4 podudzia z kurczaka
Marynata.
1 łyżeczka red curry (pasta do kupienia w orientalnej części marketów)
1 łyżeczka curry (użyłam indyjskiego

4 łyżki jasnego sosu sojowego

oliwa z oliwek

1 łyżeczka soli morskiej

1 łyżka octu z białego wina

Oddzielić pałki od udek. Przygotować marynatę. Zanurzyć w niej mięso i chłodzić przez noc. Odsączyć z marynaty godzinę przed grillowaniem. Ułożyć w żaroodpornym naczyniu, z kratką, grillować 50 minut, przewracając co 10. W trakcie grillowania zlewać nadmiar tłuszczu. 

Sos vinegrette:
skórka otarta z połówki pomarańczy

4 łyżki soku z pomarańczy

olej słonecznikowy

łyżeczka musztardy angielskiej

łyżka płynnego miodu

ząbek czosnku

sól morska
Wycisnąć czosnek i rozetrzeć z płaską łyżeczką soli. Dodać miód i musztardę i dalej ucierać. Stopniowo dodawać olej, aż uzyskamy odpowiednią strukturę sosu. Na końcu dodać skórkę i sok z pomarańczy. Schłodzić. Porwać listki sałaty lub ułożyć na półmisku, w całości,  młody szpinak. Z dwóch pomarańczy wyciąć fileciki. Ser bałkański, owczy, kozi lub inny ulubiony pokroić w mniejsze kawałki i ułożyć na sałacie. Pomiędzy powkładać cząstki pomarańczy. Całość polać sosem, przed samym podaniem i posypać drobno pokrojonym szczypiorkiem. 

4 komentarze:

  1. wygląda bosko z tą sałatką w tle

    OdpowiedzUsuń
  2. co sądziecie o produktach miesnych bez konserwantow? tak zwanych bez E? warto dolozyc pare groszy i kupic cos takiego?

    OdpowiedzUsuń
  3. warto napewno zainwestowac w kabanosy bez konserwantow z biedronki, bo tam rzeczywiscie nie ma żadnych chemicznych E. polecam poszukac smaku bekonowego bo moim zdaniem najlepszy, ale czasem ciezko go dostac bo szybko schodzi

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedziny :)