
Z moussaką związane są dwie historie. Pierwsza, odległa, z czasów korporacyjnych wojaży. Druga, z ostatniego weekendu. Obydwie zacieśniają się przy stole i sprowadzają do doborowego towarzystwa. Ta sprzed lat miała miejsce na greckiej wyspie, Rodos, kiedy w towarzystwie kilku znajomych, skuterami, objeżdżaliśmy śliskimi i wąskimi uliczkami piękne miasto, Lindos. Zmęczeni upałem i kilkoma trudnymi sytuacjami na drodze, zaparkowaliśmy pod tawerną. W środku "aromatycznie". Brudne obrusy, z których resztki pospadały nam na kolana, zostały zamienione na czyste, papierowe! Jak te peerelowskie, jednorazowe! Grek jakiś nieprzyjazny. Pozostali jakby oburzeni, że "obcy" wtargnęli do ich świętego miejsca. Zachęcona "atmosferą", wybrałam typowe, greckie danie, dla wszystkich. Moussakę. Z mięsem i bakłażanem. Była pyszna i do dzisiaj pamiętam smak pomidorów, aromat ziół i strukturę kruchej jagnięciny. Pamiętam też jakie czułam zażenowanie, kiedy wrogie przyjęcie było nadinterpretacją srogo wyglądającego właściciela. Oblepione stoły, latające owady, duszność, zniknęła pod wpływem rytmów greckiej muzyki. Długo wspominaliśmy ten wieczór. I choć "czuły" Grek łamał angielski, nas nie rozumiał wcale, dwa narody połączył biesiadny nastrój i smaki, które tańcowały na językach, a chwile później na stole! I motto, które powtarzał, bynajmniej do znudzenia. Bawcie się i jedzcie, tylko to się liczy! Powinnam wspomnieć, gdzie takie maksymy zaprowadziły Greków? Nieee, bawcie się i jedzcie, powtórzę tylko za nim!

Po wielu latach, mimo wielkiego zapału mojego męża, w pielęgnowaniu pomidorów, które pachną nie gorzej, pięknych, ukwieconych zielników, postanowiłam ją odtworzyć, właściwie zbliżyć się do oryginału. I wiecie co? Moja "musaka" nie miała nic wspólnego z tamtą. Za to biesiadny klimat i towarzystwo znowu było przednie. Odwiedziny przyjaciół, zaplanowane, ale zaskakujące, bo kolejny raz nic nie stanęło na przeszkodzie, pozwoliły mi znowu "poszaleć" w kuchni. Wybrałam proste, ale niebanalne menu, zwracając uwagę na kaloryczność każdego. Pani domu na diecie i od zawsze bacznie przemyca zdrowe produkty swojej wesołej gromadce. Z ostatnich worków mrożonej dyni zrobiłam krem i podałam z francuskimi cebularzami.
Główne danie odbarczyłam jogurtem greckim, choć oryginalna moussaka kąpie się w kalorycznym beszamelu. A na deser chrupiące, owsiane ciasto z czarną porzeczką.
Smakowało IM. Były dokładki, słowa uznania, przecudna atmosfera wokół stołu. Nawet w zasięgu kilkudziesięciu metrów słychać było śmiechy łaskotanych dzieci, szczególnie, kiedy wujek "pajacował" i pozwolił wchodzić sobie na głowę, temu najmłodszemu. Wieczorem, kiedy wspominaliśmy ten dzień, przyznał, że Karol skradł mu serce. Za to Karolowi skradł ktoś żołądek, bo tylko on nic tego dnia nie zjadł...