z pieczeniem bywa u mnie różnie, raz piekę z nut, innym razem ze słuchu...
umiem zapiec owoce i tutaj ani pięciolinia ani uszy nie są mi potrzebne, wystarczą jabłka, banany, śliwki i gruszki, trochę zapomnianych bakalii, miodu i... zobaczcie sami:)
dzisiaj przepisy na pieczone jabłka, mocno inspirowane finałem Masterchefa i pieczone banany, mocno inspirowane ich wyglądem...:)
dostałam skrzynkę renety od wujka i nie mogę jej zmarnować, a jabłka pod kruszonką były tydzień temu...
pieczone jabłka z masą makową
przepis na 4 jabłka
4 czubate łyżki masy makowej
ubite białko z odrobiną soli
łyżka miodu
garść namoczonych w śliwowicy (własny wyrób) rodzynek
olejek migdałowy
skórka otarta z połówki pomarańczy
sok z tej poprzedniej
cynamon
ścięłam tę część z ogonkiem, wydrążyłam środek takim super gadżetem (pewnie nożem też można) i wysmarowałam środek cukrem trzcinowym wymieszanym z olejkiem migdałowym (jedna kropelka na jedno jabłko), rodzynki moczyły się w lekko podgrzanej śliwowicy, piekarnik rozgrzewał do 190 st (góra-dół);
4 łyżki masy z puszki ( Helio z bakaliami i miodem, kupiłam w Lidlu) połączyłam z pokrojonymi rodzynkami, skórką pomarańczy, sokiem z cytryny, na końcu delikatnie dodałam ubite białko; masę przełożyłam do dziur w jabłkach, przykryłam odkrojonym kapeluszem; na blaszkę do pieczenia wylałam 50 ml śliwowicy połączonej z sokiem tej drugiej połówki pomarańczy, położyłam jabłka i zapiekłam 30 minut; to pęknięcie w środku to kontrolowane nacięcie wokół, żeby, jak to podaje MC (B.Ritz przyp.autora blogu) uniknąć odkształcenia; nie wiem czy bez nacięcia będzie wyglądało lepiej, ale "z" wygląda i upiekło się doskonale:)
pieczone banany z kandyzowanymi bakaliami
bananów nie dostałam, kupiłam za dużo:(
nie lubię wyrzucać, wolę kombinować...
3 wielkie banany, długie, cętkowane, kręte... zapiekłam; dopasowałam żółtą część do tej "przypalonej" zimowym słońcem:)... i wyszło jak wyszło... w każdym razie, zdjęcia robiłam w biegu, bo taki był aromat...:)
pół tabliczki deserowej czekolady
sok z cytryny
garść namoczonych rodzynek ( wykorzystałam te, które mi zostały od jabłek )
garść migdałów (dawno temu kupiłam prażone w skorupach i nikt nie chciał ich jeść)
3 łyżki leśnego miodu (mój był płynny, Wasz też będzie, jak wyląduje w spiżarni, nie w lodówce)
pomarańcza
sól
2 łyżki brandy
obrałam ze skorupy migdały i posiekałam na drobne kawałki; odłożyłam te, które były bardziej uprażone; zalałam te pierwsze wyciśniętym sokiem z pomarańczy i po 15 minutach podgrzałam na patelni, chwilę później dodałam te odłożone, rodzynki, miód i alkohol;
takie gotowanie to walka ze słabościami - pachnie tak wyjątkowo, że można zjeść dodatek bez dania głównego - dla zapominalskich przypominam, że zapiekamy banany;)
smażymy tak długo, aż odparuje woda ze wszystkiego co wodę ma i zostanie klejąca się do patelni masa;
przekrojone wzdłuż banany smarujemy sokiem z cytryny (inaczej nie odróżnimy czekolady od banana), posypujemy startą czekoladą i zapiekamy przez dokładnie 10 minut w rozgrzanym do 200 st piekarniku na środkowym poziomie z opcją góra-dół; a niech to, ale długa myśl, prawie tak długa, jak post, który piszę;)
jak podajemy, widzimy, ale jak zjadamy, lepiej nie wiedzieć...:)
smacznego!
smacznie i dowcipnie piszesz o kuchni, jest szansa, ze zachęcisz mnie do ... pieczenia :)
OdpowiedzUsuń