piątek, 21 marca 2014

Warsztaty z Tomkiem Jakubiakiem. Makaron z bazylią, ręcznie robiony. Pesto z suszonych pomidorów, rukoli i papryczki chili.

W przededniu święta kobiet trafiłam na informację o konkursie organizowanym przez Kuchnię TV. Banalnie prostym, zatem to szczęście, a nie wiedza, miało zdecydować o wygranej. 
"Tomek Jakubiak Lokalnie" to jeden z tych programów, przy których nie sięgam po kartkę, nie reaguję nerwowo na kolejne kroki procesu gotowania, rozumiem co mówi do mnie prowadzący :) Używa składników dostępnych w Polsce, promuje lokalne produkty (już nie mogę się doczekać wizyty w Toruniu) i "bije" po oczach (i uszach) taką energią, że choćby dla samego Tomka kwitnę przed telewizorem ;) Właśnie zaczynał nowy sezon i to jego dotyczył konkurs. Obejrzałam, z wielką przyjemnością, pierwszy odcinek i odpowiedziałam na pytania konkursowe. Wysłałam zgłoszenie i w czwartkowe przedpołudnie byłam już dumną, niesłychanie szczęśliwą, posiadaczką wejściówki na kulinarną przygodę życia. Impreza organizowana była w Gdańsku, w niepozornie wyglądającym budynku o nazwie Fumenti.

Lekko przestraszona okolicą, po dłuższej chwili błądzenia, wysiadłam z samochodu i niepewnym krokiem zmierzałam w kierunku "okrągłej" Akademii Kulinarnej. Zanim otworzyłam drzwi, przeleciała mi przez głowę myśl: "tyle szumu, a to taki , w niczym nie przypominający AKADEMII "okrąglaczek"! I jak to zwykle bywa, powiedzenie "nie sądź po wyglądzie" i w tym przypadku było uzasadnione. Poczułam się trochę jak Alicja w Krainie Czarów, przeciągnięta przez magiczną stronę lustra. Maleńkie foyer (przecież to Akademia i to nie byle jakiej Sztuki), urządzone na drewnianych beczkach, zdradzało dobry smak właścicieli obiektu. Wyposażenie kuchni w produkty, urządzenia, akcesoria, które widziałam kątem oka przez uchylone drzwi, zdążyły zachwycić. Chwilę później przemknął sam Gospodarz i nagle poczułam, że Alicja wpada za kolejną ścianę. Człowiek z telewizji nie straszy. Owszem, onieśmiela, przez chwilę, uśmiechem, swobodą, żartem. Stres mija i magia trwa. Zaczynają pojawiać się kolejni uczestnicy. Trudno zgadnąć czy jestem wśród stałych bywalców. Atmosfera się rozluźnia, foyer zapełnia i pojawia się pan z kamerą. Nie! Pocięte palce, poparzone dłonie, brak języka w gębie... To pierwsze myśli, które przychodzą mi do głowy. Tym bardziej, że towarzysząca mu Pani, usilnie poszukuje laureatki Konkursu. Trudno o nich zapomnieć, wszędzie pełno kabli, przenikliwych świateł, wszędobylska kamera. Na szczęście Tomek otwiera spotkanie. Zdradza szczegóły warsztatów, menu, formułę. Uśmiecha się, humor go nie opuszcza, zmniejsza dystans, tak bardzo, że kamera już nie krępuje. Zajmujemy pozycję przy stanowiskach i teraz, po kolei, objaśnia szczegóły każdego dania. 


Mi przypadł w udziale gulasz z żołądków z grzybami i brandy (sic!), zapiekany z makaronem pod ciastem francuskim. Pracowałam sama (może dlatego, że jestem już "podwójna"), co trochę deprymowało, bo odpowiedzialność tylko moja. Usilnie próbowałam przerzucić ją na Tomka, który po 20 minutach, kazał przestać gotować, twarde jak cholera, podroby. Jego warsztaty, a ja miałam się od niego uczyć :) Finalnie okazało się, że "doszły" w piekarniku i były idealne. Co Mistrz, to Mistrz :) 
Ale to się działo później. Zaczynamy pracę w dobrej atmosferze, obowiązki sprawiedliwie podzielone, temperatura stopniowo wzrasta. Jest gwarno, wesoło, wszyscy żartujemy, nawet Pan z kamerą wtopił się w tłum. Tomek jest czujny i sprawiedliwie dzieli swój czas między amatorów kuchni. Urządza pokaz filetowania pstrąga, trybowania perliczki, opowiada o trikach, które podnoszą walory smakowe, na przykład placków ziemniaczanych. Jest wspaniałym gospodarzem i nawet przez chwilę nie czujemy się zaniedbani, a jest nas ze Czternastu! Małymi krokami zbliżamy się do finału. Dania zaczynają nabierać smaku, koloru, wyjeżdżają z piekarników, garnków, patelni. Po kolei trafiają na długi, pięknie nakryty stół (paraliż zablokował mi mózg i nie zrobiłam finalnego zdjęcia). Zaczynamy próbować i naturalnie podziwiać smaki. Ilość jest ogromna, ale czuję się jak na wigilii i obowiązkowo próbuję wszystkiego. Hitem kolacji, który trafił idealnie w mój smak, były rogaliki z ciasta francuskiego z pstrągiem, pieczonym burakiem i serem kozim podane z przepysznym sosem cytrynowym. Oczywiście spróbuję go odtworzyć i podzielić się z Wami przepisem. 


Spędziłam z obcymi ludźmi cztery godziny, ale nie czułam się obco. W każdym z nas była duża zapalczywość do gotowania, poznawania nowych smaków, życzliwości, wobec siebie nawzajem. Zniknęły diety, kalorie, liczył się smak i radość z bycia w grupie, która uwielbia i jeść, i karmić. 
Sam Tomek oczarował mnie nie tylko wspaniałą kuchnią, ale i energią, którą kradłam jak bezczelny złodziej. Wszystkie uśmiechnięte, zadowolone twarze, zainteresowanie właścicieli, wymiana doznań przy stole, brawa za udaną kolację to potężna dawka pozytywnych emocji. Fumenti to jeszcze jedno miejsce, któremu patronuje cytat Georga Bernarda Shawa:" Nie ma bardziej szczerej miłości, niż miłość do jedzenia". 

A że i mi towarzyszy, codziennie, potroiłam siły i po powrocie z Gdańska, wyruszyłam z rodziną na Festiwal Smaku, w Toruniu. Ale o nim w innym wpisie. Po powrocie, pobudzone kubki smakowe, ukoiłam wspaniałym, ręcznie robionym makaronem tagliatelle z pesto z suszonych latem pomidorów, rukoli i papryczki. Przy stolnicy pomagał mi mąż. I znowu, przez chwilę, byłam na warsztatach, tyle, że tym razem, to ja udzielałam rad. Syn, jak zwykle, pomagał przy jedzeniu ;) 
Składniki:
400 g mąki typ 450
4 jajka
4 łyżeczki oliwy
4 łyżki letniej wody
1 łyżeczka soli
kilkanaście listków świeżej bazylii
Pesto:
słoiczek pomidorów wraz z oliwą
pół opakowania rukoli
sól morska
1 cm papryczki chili, bez pestek
pozostałe listki bazylii
2 ząbki czosnku
parmezan

Tomek zdradził, że na 100 g mąki, trzeba użyć 1 jajko. Proporcje wody wynikały z tego, jak piła mąka (łyżeczka oliwy na 100 g mąki to moja rada). Wszystkie składniki ciasta wymieszałam w melakserze, plastikowym nożem. Przełożyłam ciasto na wysypany mąką blat (stolnicę) i wyrabiałam ręcznie, aż było elastyczne. Podzieliłam na 3 części i po kolei rozwałkowywałam na bardzo cieniutkie placki (w tym czasie pozostałe dwie przykryłam wilgotną ściereczką). W trakcie wałkowania rozłożyłam listki bazylii, na połowie, drugą przykryłam i dokończyłam wałkowanie. Z jednej części ciasta wychodzą 2 porcje. Resztę można zawinąć w folię spożywczą i schować do lodówki. Ja wykorzystałam dwie części. Przygotowane placki obficie posypałam mąką i złożyłam na 4 części (zdjęcie). Kroiłam cieniutkie paski (według uznania), a rozwijał pomocnik. Kilka minut suszyłam paski na blacie. W tym czasie, też pomocnik, przygotował pesto. Roztarł wszystkie składniki w moździerzu, a ja dolewałam, partiami oliwę. Gotowe pesto przełożyłam do mniejszego garnka. W wielkim zagotowałam osolona wodę i wrzuciłam makaron. Gotowałam do momentu, kiedy wypłynął i ani chwili dłużej! Podgrzałam pesto i przełożyłam bezpośrednio makaron. Wymieszałam makaron, pesto, parmezan i podałam polany oliwą.

2 komentarze:

  1. Dzięki za ten przepis!! Na pewno pojawi się w naszym menu! Danie wygląda super i pewnie również tak smakuje. Twój wysiłek i poświęcony czas na warsztaty nie pójdzie na pewno na marne ;). Dziekujemy jeszcze raz!

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedziny :)