Dzień Świstaka. Taki film, pamiętacie? Bill Murray przeżywa wielokrotnie "najgorszy dzień w soim życiu". Świstak symbolizuje nadejście wiosny. Jakiego symbolu ja powinnam wypatrywać?
Niekończący się koncert kulinarnych życzeń, które i tak nie zaspakajają zachcianek trzylatka. Ale od początku, skoro popełniam filmową analogię.
Zazwyczaj wstaje uśmiechnięty. Żeby niebezpiecznie nie wydłużać listy śniadaniowej, proponuję dwie opcje. Załóżmy, że wybrał twarożek ze szczypiorkiem, zamiast owsianki. I już przy pierwszym kęsie słyszę, że przecież chciał owsiankę! No dobra, przesłyszałam się. Pół szklanki płatków zalewam mlekiem, dodaję pół rozgnieconego banana i po kilku minutach jest. Mieszam z ricottą, polewam syropem klonowym i wręczam miseczkę. "Ale ja chciałem z sokiem malinowym!". Na szczęście w garnku została jeszcze jedna porcja. Polewam zatem sokiem z malin i z duszą na ramieniu podaję marudzie. Jest ok. Zaczyna mieszać w misce, jakieś cztery porcje lądują w żołądku i już się zmęczył. Rozumiem. Też się zmęczyłam ;) Sprzątam, niezjedzone porcje chowam do lodówki, może jeszcze poprosi. Wybija pora obiadowa. Powiedzmy, że chciał rosołek i makaron. "Ale przecież chciałem makaron w rosołku", choć zawsze wybierał lane kluseczki z kurkumą, więc nie zapytałam! Drżę na myśl, że makaron na drugie danie to jednak było rosołowe nieporozumienie. I co? I miałam rację! Poszły na bok pulpeciki (kurki odłożyłam sama), najlepiej jakbym jeszcze wypłukała go z sosu. Zagadany opowieściami, coś tam bezwiednie zjadł... I tak codziennie.
W moim scenariuszu zmienia się menu. Bo pamiętam malutkiego i większego Kapselka, kiedy jadł wszystko i liczę, że przypomni sobie tamte smaki. Przeglądam bloga z tęsknotą za wymorusanym bąblem, wpatrującym się z niecierpliwością w krzątającą się mamę, który z otwartą buzią był gotowy na kolejne kulinarne odkrycia! Jakie błędy popełniłam? Nie wiem... Początkowo nie potrafiłam zaakceptować takiej sytuacji, stopniowo jednak zaczęłam nabierać dystansu. W wolne od pracy dni mogę sobie pozwolić na "dzień Kacpra", w tygodniu to on musi zaakceptować domowe menu. Przedszkolne traktuje wybiórczo, ale zawsze coś skubnie. Głodny byłby zły, a skoro nie jest, to zakładam, że żyje miłością do Gosi ;)