Zabieram się do przetwarzania jabłek tylko wtedy, kiedy mogę użyć dwóch odmian: szarej renety lub antonówki. Gdyby żyli moi Dziadkowie, byłaby jeszcze "papierówka", z drzewa w sadzie, na którym zmieściłyby się wszystkie wnuki. Rozłożyste konary, nisko wijące się nad ziemią, nie raz i nie dwa służyły nam za kryjówkę.
Ten sad, pod wieloma względami, był magiczny. Ule i brzęczące w oddali pszczoły, agrest pod ścianą stodoły, niezliczona ilość wiśni, czereśni i śliwek węgierek, które najlepiej smakowały prosto z drzewa, to kolejne miejsca, w których trudno było znaleźć, bawiące się w chowanego, dzieci...
Dziadek spacerujący do studni, której pompę, często, smarowaliśmy różnymi wynalazkami natury. Babcia, która później wrzeszczała na całą wieś, że łobuzy, jakieś, buszują po jej ogrodzie ;)