sobota, 12 października 2013

Mastyło - łemkowski, słony pudding

Zaczęłam "gotować"na studiach. Serek wiejski, bułka i pomidor pozwalały przetrwać każdą porę dnia czy nocy. Zimą bez pomidora. Sama potrafiłam, jeszcze, przygotować jajecznicę i sałatkę z kukurydzy i jajek, no i od wielkiego dzwonu, smażyłam jakieś placki! 
Lekko wychudzona, zmęczona "nauką", odwiedzałam rodziców, raz w miesiącu. Niedowaga od razu rzucała się w oczy, a zaraz za nią rzucane były wyrzuty. Wszyscy się ze mną zgodzą, a przynajmniej zgadzali w "moich czasach", że pieniądze, na studiach, nie służą konsumpcji. W każdym razie zatroskana mama gotowała kaloryczne bomby. To były czasy! Zjadałam swoje wielkie porcje bez poczucia winy, a była to tradycyjna, bardzo dobra, polska kuchnia, w której triumfował ziemniak, sztuka mięcha i gęsty, mączny sos. Cholesterol "zabijała" surówka lub gotowane warzywa ;) To moja ulubiona, wygodna, teoria mamy:) Teściowa ma jeszcze lepszą! Cytryna wypłukuje go na zawsze :) 
Bardzo dobrze doprawione, solą i pieprzem, proste dania, dla wielu z nas, są dzisiaj nie do odtworzenia. Tak myślałam do teraz. Skoncentrowałam się na tym co umiem i na tym co pamiętam, bez podpowiedzi i wskazówek, przy pomocy mąki, mleka, jajek i smażonej cebulki z boczkiem, odtworzyłam smak z dzieciństwa, na tyle dobrze, że Wiktor włącza mastyło do ulubionego menu :)
Wszystko razem, wyjadane z miski świeżą pajdą chleba, naprawdę smakuje wyjątkowo i gdyby nie ciągła walka z kaloriami, zajadałabym się nim przynajmniej raz w tygodniu.
Dzisiaj odsuwam dietę na bok, bo duch cierpi, smutno mu, a ten prosty przepis przywołuje wspaniałego człowieka...
Babcię Anię. Dwa słowa, a treści na 101 lat... Nie bagatelizując żadnej chwili, z lat wspólnie spędzonych, wspomnę tylko te, które wzbogaciły mnie o doświadczenia kulinarne. 
Do ostatniej minuty, świadoma okoliczności, przywilejów, nie zapominając o obowiązkach seniorki rodu, matki, babci, prababci i praprababci, potrafiła zebrać całą rodzinę, rozsianą po świecie, w maleńkiej wiosce, w maleńkiej "chatce" i wprawić w szampańskie nastroje. Nikt nie potrafił zrobić tak dobrego, domowego wina, takiej drożdżówki i takiego mastyła. Łemkowskie klimaty, stale obecne w jej życiu, pielęgnowała w nas z dużą żarliwością. Na zawsze zapamiętam "kuchnię", która bierze swój początek i koniec w skromnym życiu jakie wiodła. Kuchnię, która była sercem malutkiego domu, ogrzanego suchym, na wiór, drewnem, w którego gromadzenie, ciosanie, piłowanie i układanie potrafiła zaangażować całą, męską część rodziny :) 
Pamiętam, kiedy na taboreciku, przy dobrze rozpalonym piecu, ubijała masło. Paradoksalnie, bo śmietana musiała być bardzo dobrze schłodzona. Kiedy obserwowałam ją przy wyrabianiu, najlepszej na świecie drożdżówki, wtedy, niecierpliwie ją poganiałam. Otwieranie dochówki groziło nawet strzałem ze "ściery", ale zapach był silniejszy, a refleks ciągle dobry:) Dzisiaj sama wiem ile cierpliwości i miłości trzeba włożyć w drożdżowe ciasto.  Innym razem, gdy niby po kryjomu, przelewała wina i nalewki, nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy, pojawiało się wielu amatorów kupażowania, z przewagą zięciów, na których zawsze mogła polegać. Pamiętam też święto kiszenia kapusty, do której nie dopuszczała żadnej kobiety. Nie pamiętam dlaczego, ale nikt tego nie kwestionował. Tylko dla mnie zrobiła wyjątek, ale byłam wtedy podlotkiem, bardzo upartym podlotkiem. Nie wiedziałam, że będę musiała, przez pół dnia, moczyć nogi w soli! Masakra, ale kiedy zaczynałam "tańcować" w beczce, a cała rodzina była skupiona wokół mnie, czułam się naprawdę ważna. Przy okazji takich "ceremonii" było mnóstwo opowieści, które zahaczały o czasy wojenne, powojenne, historii, które przyjechały z Babcią po akcji Wisła, z rodzinnych Brunar. Między innymi, opisywaną tutaj wcześniej, sztukę pozyskiwania oleju z lnianki siewnej, zwanej pospolicie rydzem... Mogłabym tak w nieskończoność, bo 101 lat to 101 historii, przynajmniej, ale mastyło już czeka. A w każdym kęsie jest kolejne wspomnienie...
Składniki na 3 porcje:
2 szklanki tłustego mleka
2 łyżki mąki

łyżeczka masła

łyżeczka soli

2 żółtka
1 łyżka startego parmezanu (w babcinym przepisie bez)
pół cebuli, pokrojonej w drobną kostkę
70 g wędzonego boczku pokrojonego w cieniutkie paski
łyżka masła

kilka świeżych pajd chleba
Zagotowałam 1,5 szklanki mleka. W pozostałym mleku rozprowadziłam mąkę, sól i żółtka. Wlewałam masę jajeczną, stopniowo, do mleka i cały czas mieszałam. Gotowałam, na bardzo małym ogniu, 3 minuty, nie przerywając mieszania. Pod koniec gotowania dodałam łyżeczkę masła i przelałam na głebokie talerze. Na patelni smażyłam, chwilę, boczek, dodałam cebulę i masło. Polałam pudding wysmażonym tłuszczem i posypałam cebulowo-boczkowymi skwarkami. Nie wolno używać sztućców! Tylko pajdy świeżego chleba! Tyle ich, aż całe mastyło zniknie z talerza. Może KOMUŚ uda się zmieścić w stu i jednym :)

1 komentarz:

  1. Mam na imię Michał i reprezentuję " BLOGOWSKAZ" http://blogowskaz.org, serwis promujący bloggerów w SocialMedia. Czarny Szczur polecił nam Twój blog, liczymy że skusisz się na błyskawiczna promocję.

    Walcz o nagrody, zdobądź popularność, zostań królem naszego forum ! Wszystko to darmowo i profesjonalnie! Ponad 10 000 miesięcznie!

    Michał Pudełko
    specjalista ds. marketingu
    Portal Blogowskaz

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedziny :)