wtorek, 8 stycznia 2013

jaja, ach te jaja... omlety, które nie chcą opaść - gotowałam też dla siebie:)

omlety mogą być słone, słodkie, słodko-słone, ale puszysty może być tylko JEDEN - meine omelette:)))
tak, jestem zarozumiała, ale sposób jest niezawodny, a recept udoskonalony i sprawdzony - dodatki to już kwestia smaku:)

nie będę się bardzo puszyć, bo sama tego nie wymyśliłam:(

podpatrzyłam go (ten sposób, bo omlet był wręcz ortodoksyjny) w pewnej renomowanej, toruńskiej kuchni; 
śmiało stwierdzam, że nie ma we wsi Marysieńki, której opadnie i nie będzie puszysty...:)

w takiej profesjonalnej kuchni, gotuje się na profesjonalnym sprzęcie, ale ja nie dam rady?
zastąpiłam SALAMANDRĘ grzałką piekarnika i proszę jakie cudne "omlecisko", a nawet dwa:)
i to bez mąki, bez proszku, a wyrośnięty jak najpiękniejsza "Lala" - Marysieńka byłaby ze mnie dumna, bo to ona przywlokła z wielkiego zachodu "niezmącone" jaja...:)
wczoraj zrobiłam omlet z dwoma serami: cheddarem, capri i posypałam szczypiorkiem, a dzisiaj z serem gorgonzola dolce (łagodna) i posypałam rodzynkami....


na jedną porcję
3 jaja 
łyżka 18% śmietany (jak zwykle z Piątnicy)
łyżka masła








rozgrzałam grzałkę piekarnika (grill na 3); jajka bardzo dobrze roztrzepałam ze śmietaną (sól opcjonalnie, jeśli dodatki jej nie zawierają) na patelni rozgrzałam masło i wlałam jajeczną masę; po chwili delikatnie podważyłam krawędzie omletu i kiedy widocznie zaczęły się ścinać, ułożyłam dodatki...


70 g sera gorgonzola
łyżka rodzynek
łyżeczka miodu

ser pokroiłam w drobną kostkę; rodzynki zalałam wrzącą wodą, a po 3 minutach odcedziłam i wymieszałam z łyżeczką miodu;

patelnię, prawie każdą można włożyć pod grill; jeśli ma taką rączkę, która może się przypiec, to nie zamykajcie drzwiczek, choć ja i tak nie zamykam:)
włożyłam patelnię na najwyższą półkę i piekłam obydwa omlety około 4 minuty; trzeba je obserwować, kiedy zaczną się rumienić to już czas na ...śniadanie:)
ten wczorajszy posypałam:
50 g sera capri (biały ser typu włoskiego - nie miałam ricotty, z którą też jest pyszny)
50 g sera cheddar (wyraźny, orzechowy smak)
łyżka posiekanego szczypiorku
takie śniadanie to samo zdrowie! spróbujcie raz zjeść na śniadanie same jajka, bez pieczywa, a o następnym posiłku pomyślicie znacznie później:)
jaja trzymają nas dłużej przy życiu, bo to najlepsze białko, jakie stworzyła natura - zabrzmiało patetycznie, ale prawdę i to taką białkową, należy wzmocnić lekką przesadą;) 

poniedziałek, 7 stycznia 2013

zapiekłam vol au vent z moją wersją foie gras i podałam z winnym sosem z suszonymi grzybami - gotowałam po francusku:)

jest kilka powodów, dla których dzisiaj wzniosłam się na wyżyny mojego kucharzenia:)
po pierwsze nie ma Wiktora i mogę "podrasować" smaki trochę mocniej alkoholem...
po drugie ciągle jestem pod wrażeniem uczty Babette...
po trzecie dzisiaj mija miesiąc od pierwszej publikacji na blogu:)
2013 wyświetleń i  39 "polubień" strony do czegoś zobowiązuje:)
szkoda, że nie mogę podać, wszystkim zaglądającym do mnie, tego co dzisiaj przygotowałam - naprawdę osiągnęłam połączenie, za którym już tęsknię, a zwykle, bardzo powściągliwy w pochwałach mąż, powiedział: wyśmienite;)
Francuzi nie cierpią, kiedy ktoś zmienia recepturę dań, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, ale co tam, wirtualnie nikt mi łba nie urwie;)
mam swoją wersję foie gras (fła gra - uwielbiam to powtarzać), a nawet kilka wersji na różne okazje i zawsze, jednakowo, popisuję się doskonałą znajomością...wymowy;)
zapieczone vol au vent z foie gras podane z winnym sosem z suszonymi grzybami - będzie dużo masła, dużo wina, wiśniówka, whisky i wybuch - eksplozji smaków:)
a ponieważ wpis jest okolicznościowy, to trochę zmienię formułę, podam kolejno przepis na foie gras, pokażę jak zrobiłam vol au vent (sarkofagi Babette) i skończę pisanie sosem (gotowanie też zawsze kończę sosem), do którego od rana moczyłam, w zimnej wodzie, garść suszonych borowików; użyłam też wykwintnej żurawiny z całymi owocami, wiśniówki, którą kupiłam 2 lata temu w Chorwacji i Chateau Maison Noble z 2008, które w 2010 zostało wyróżnione na konkursie w Macon  w Burgundii - do gotowania użyłam około 200 ml, do picia resztę;)
foie gras
400 g wątróbek kurzych (no teraz to się Francuzi jeżą - prawdziwe foie gras robione jest z wątróbek, specjalnie do tego celu hodowanych, gęsi)
150 g wędzonego boczku (musi być chudy - bardzo dobry jest w Lidlu)
1 średnia cebula
200 ml mleka
50 ml whisky (użyłam 8 - letniej Margot z Lidla)
ok 100 ml wina
ok 100 ml wiśniówki
spora łyżka zimnego masła
spora łyżka masła klarowanego do smażenia
łyżeczka suszonego majeranku
sól
pieprz
wątróbki bardzo dokładnie oczyściłam z błon i zamoczyłam na godzinę w mleku, które "wyciąga" z wątróbki to co gorzkie (ostatnio zapomniałam o tym napisać); na łyżce klarowanego masła wysmażyłam boczek, ale nie na chrupiąco, razem z cebulą, ciągle mieszając i podlewając raz winem, raz wiśniówką; kiedy cebula była miękka, przełożyłam zawartość patelni do kuchennego robota, w którym wcześniej zainstalowałam ostry nóż (plastikowy jest do ucierania ciasta); na tej samej patelni, po 5 minut z każdej strony, usmażyłam wątróbki, posypane roztartym w moździerzu majerankiem; i tym razem podlewałam je raz winem, a raz wiśniówką - chodzi o to, żeby zebrać smak z patelni, do której czasem coś przywiera :) wątróbki i towarzyszące im trunki, przełożyłam do robota; do przestudzonych dolałam whisky, zimne masło i zmieliłam na bardzo drobną masę; "pijany" mus doprawiłam odrobiną soli i świeżo startego pieprzu...
niech mi któryś Francuz powie, że profanuję tradycję;)

vol au vent to babeczki z ciasta francuskiegona tym zdjęciu wyglądają jak nadziewane pieczarki:(
1 opakowanie mrożonego ciasta francuskiego (miałam w zamrażarce 6 prostokątów z Frosty)
mąka do podsypywania
1 jajko do smarowania

prostokąty rozmrażałam na dużej stolnicy; kiedy miały już pokojową temperaturę - skleiłam wszystkie i uformowałam kulę; podsypałam porządnie mąką i rozwałkowałam  ok 0,5 cm, po czym wycięłam kieliszkiem tyle kółek, ile się udało (na oko miały jakieś 7 cm); na jedną babeczkę potrzebowałam 3 kółka; z dwóch, które nałożyłam na siebie, wycięłam mniejsze kółko ( wyrastając muszą przypominać komin); na blacie rozłożyłam kółko bez dziurki, posmarowałam roztrzepanym jajkiem i nałożyłam pierwsze kółko z dziurką, które też posmarowałam jajkiem, no i trzecie kółko bez dziurki, które przycisnęłam całą dłonią do reszty i posmarowałam jajkiem:)
uff... wyszło 11 babeczek, które piekłam w 200 st na środkowym poziomie przez 20 minut;
do wystudzonych babeczek włożyłam po małej łyżeczce żurawiny i dopełniłam musem wątróbkowym...
aha, z wyciętych kółeczek, przez 10 minut piekłam kapturki, którym przykleiłam, na jajko, kuleczkę:)
przykryłam tym maleństwem napełnione vol au vent i zabrałam się za sos...
winny sos z suszonymi grzybami
garść suszonych borowików
100 ml wiśniówki (może mniej)
100 ml wina (może mniej)
100 g wywaru z gotowania grzybów (może mniej)
4 łyżki soku malinowego
łyżka klarowanego masła
łyżka bardzo zimnego masła
gałązka świeżego rozmarynu
ząbek czosnku
sól
pieprz
grzyby (moczyłam 4 godziny w zimnej wodzie) umyłam pod bieżącą wodą i ugotowałam (30 minut) w osolonej wodzie z rozgniecionym z łupinką ząbkiem czosnku; przestudzone pokroiłam na bardzo cieniutkie paseczki; na rozgrzanym, klarowanym maśle usmażyłam gałązkę rozmarynu (po minucie z każdej strony - aromat jest obłędny), przełożyłam ją na talerz i dodałam grzyby, które podsmażałam 5 minut; podgrzałam patelnię, gdzie smażyłam wątróbki z odrobiną wina (tylko tyle, żeby oczyścić dokładnie zawartość) i dodałam to co zebrałam do grzybów; dolałam resztę wiśniówki, wina (już niecałe 100 ml) i wywaru; gotowałam na wolnym ogniu aż odparowała połowa; doprawiłam sokiem malinowym, solą i pieprzem... 
do rozgrzanego, na 220 st z termoobiegiem, piekarnika włożyłam vol au vent i podpiekłam 5 minut;
minutę przed końcem pieczenia, dodałam do sosu zimne masło i ciągle mieszając pozwoliłam mu zgęstnieć:)))
jak podałam widać na zdjęciu:)
jak zjadłam? szczegółów nie opiszę, ale nie była to Francja Elegancja - jadłam wszystkim:)
bon appetit :)
A może wątróbka? Czyli podroby rządzą!

niedziela, 6 stycznia 2013

przepiórki w sarkofagach z nadzieniem fois gras i sosem truflowym - nie gotowałam, znowu podglądałam Babette...

...kiedy pierwszy raz widziałam ten film byłam małą dziewczynką (w 1987 miałam już co prawda 173 cm, ale lat niewiele;); pamiętam doskonale wszystkie sceny z kuchni i od kuchni:)

surowych i szarych klimatów Jutlandii i kontrastującej z tym klimatem kulinarnej sztuki Francuskiej Szefowej Cafe Anglais - Babette Hersant, nie można ominąć szerokim kulinarno-kinowym łukiem! jest to obowiązkowa lektura dla ceniących sztukę  - "poprzez świat pobrzmiewa jeden długi krzyk z serca artysty: dajcie mi szansę postarać się ze wszystkich sił" - to prawda, którą przyswajam jako osobistą:)

Karen Blixen (to ta sama co napisała "Pożegnanie z Afryką" i to właśnie tam nauczyła się gotować, choć znawcy piszą, że robiła niezłe miszmasze europejsko-afrykańskie) w swoim opowiadaniu, a Gabryś Axel w filmie "Uczta Babette" sfotografowali, opisali i wreszcie ożywili XIX wieczną wioskę, jej religijną i zasadniczą do bólu społeczność, zdominowaną przez pastora, rosyjskim blinami Demidoff



zupą żółwiową - no nie wiem czy ta pozycja do mnie przemawia, ale Francuzi mają swoje kulinarne wariacje - aberracje:) jak nie żaby, to żółwie, to inne ślimaki - choć te ostatnie jadłam najlepsze w Chorwacji! 

ale wróćmy do Danii; kiedy podała Cailles en sarcophagi 






(przepiórki nadziewane "fła gra" - gęsia wątróbka z truflami; sarkofagi zrobiła z ciasta francuskiego, poniżej zdjęcie) to za pierwszym razem opadła mi kopara i właściwie została tam do dzisiaj;) 
moje jedyne doświadczenia z takimi malutkimi ptaszkami to rosół z gołębi hodowanych przez dziadka, czy biały sos babci, w którym dusiła ptactwo - od świtu do obiadu "pyrkał" w brytfannie na dużym, chlebowym piecu; ten zapach, smak, spojrzenia dumnego dziadka - delicious memories...



ale przecież ja jestem ciągle w Danii i to dwa wieki temu;)

serwowała też do każdego dania wyborne trunki: szampany, burgundy, sherry, nawet woda była podana w konkretnym momencie uczty, co za kunszt - na tym się w ogóle nie znam, ale się poznam, bo przecież dobrze zapity posiłek staje się lżejszy do zniesienia każdego następnego;)... 

“Przeważnie, przy dobrym posiłku, ludzie z Berlevaag odczuwali po pewnym czasie ociężałość. Ale dzisiaj było inaczej. Biesiadnicy stawali się coraz lżejsi, im dłużej jedli i pili, i coraz lżejsze były ich serca. „

...no i ten generał - jedyny nie objęty zmową milczenia;
taki generał przy stole to skarb:) - raz, że rozpoznawał bez mydła każdy serwowany smak, to jeszcze pięknie opowiadał o tym co jadł, a jak się zachwycał?
i to wszystko podczas jednej kolacji za jedyne 10 000 franków;)

cały film ocieka niespotykanymi dzisiaj wartościami moralnymi, religijnymi i artystycznymi:) 
to też film o wyborach, które się nie bronią, nawet czas ich nie łagodzi...gorąco polecam smakoszom, melomanom, kinomanom i innym ...manom;)

żeby nie było tylko filmowo to na pewno zrobię bliny, już znalazłam przepis, mam też swoje foie gras z wiśniówką - ulubiona przystawka taty:(
w cieście francuskim zrobię ryby ze szpinakiem - przepis inspirowany ucztą u poznańskiej"Babette";)

film można obejrzeć teraz tutaj

dorsze "złapane" i rozjechane... na patelni - nie zawsze jaka ryba, taki obiad - gotowałam i rapowałam:)

goście bawią się ze mną w skojarzenia: ja ryba, oni kapusta! ja seler, oni feler! ja pory, oni spodnie;)
krem z "porów" był, ale się zmył i nie dał się sfotografować! 
Maciej mówił, że był "sztruksowy"  - to chyba znaczy cool, choć jest zachodniojęzyczny i mogłam coś pomieszać ;)
dorsz był i też się... "zbiesił", bo trzeba męża rybaka, żeby ryba była niebylejaka! 
można też mieć przyjaciela co łowi, przyjaciółkę co mrozi, Kasię co "schowi"... można też mieć reala (sklep, nie życie:))...
kiedyś byłam u takiego "mościrybaka" co dorszem "wymiatał"... towarzystwo;)
ja wymiotłam talerz, on wymiótł talerz, oni też go wymietli i nie chodzi o koniugację, tylko aberrację!! nawet "realny" dorsz w takim towarzystwie nie panuje nad sobą - rozpada się, ale pozwala pożreć bez argumentów...:)
drugi raz się chwalę, bo dorsz w orzechowej panierce w towarzystwie warzywnego trio był "realnym" rarytasem...
3 filety z dorsza, bez skóry, bez ości (akurat!) bez żalu;)
pół litra mleka
100 g migdałowych płatków
garść orzechów włoskich
garść orzechów laskowych
pęczek natki pietruszki
1 ugotowany w wywarze (rosole) seler
długi, biały i soczysty por
łyżka majonezu
łyżka soku z cytryny
olej orzechowy do smażenia
olej słonecznikowy do kapusty
pół kilo kiszonej kapusty - ja przetwarzam tylko z P&P (Piotr i Paweł)
pół cebuli
2 łyżki masła
50 ml białego wina - pod ręką był Riesling - dobry był;)
czubata łyżeczka angielskiej musztardy - w tym przypadku nie uznaję kompromisu ani innego substytutu;)
trochę kremówki - śmietany, nie ciastka;)
filety moczyłam godzinę w słonym mleku; orzechy sparzyłam, żeby zdjąć skórkę - w lnianej ściereczce pocierałam jednego o drugiego, orzecha:); potem, na tarasie, dmuchnęłam porządnie w lniane zawiniątko i skórka się "ulotniła":)
orzechy, migdały i listki natki zmieliłam w kuchennym robocie - ale był aromat!
por pokroiłam w cieniutkie paseczki i zalałam wrzątkiem - po co? bo jak ktoś przez niego "beknie", nie będzie na mnie ;)
seler z wywaru pokroiłam  w półksiężyce; 
kapustę drobno posiekałam i pół cebuli też:)
ugotowałam też dwa ziemniaki, bez "pi-re" nie zaliczą mi obiadu, tylko przekąskę - nawyki są gorsze od uzależnień - Wiśniewski twierdzi, że ich suma jest niezmienna, zmienia się tylko jakość;) wiem coś o tym - zamieniłam "fajki" na czekoladę:)a "figurę" na XXL;)
zanim zaczęłam przytulać rybkę do tej cudownej panierki, przygotowałam dodatki;)
kapustę wymieszałam z cebulą (pokrojoną w kosteczkę) łyżeczką cukru, soli i olejem (tyle ile kalorii chcę przemycić:)) - to jest jedna z najlepszych, polskich surówek - nie wiem co na to Włosi czy Hiszpanie, ale ich mdły bakłażan zawsze musi mieć towarzystwo - nasza kapusta, dobrze ukwaszona, sama w sobie jest królową dodatków ( bez niej schabowy nie tworzy spółki cywilnej, jest zwykłym "habem";)

wystudzony por połączyłam z sokiem z cytryny, łyżką majonezu, cukrem i solą - zrobiłam to chwilę przed podaniem, bo inaczej "puści" soki;) pi-re tradycyjnie utłukłam z łyżką 18% Piątnicy (mam ją zawsze w lodówce) i skórką z ćwiartki cytryny; seler smażyłam na maśle w tym samy czasie co filety;
już czas na ten "realny fish" - miały być pstrągi, ale w Toruniu dobre, świeże ryby są mniej dostępne niż Anioły;)
nawet jak się rozpadną to nic - mam to gdzieś i Wy też miejcie - sos i seler przyćmi Pana "Orsza";)
w każdym razie usmażyć go trzeba, choćby uchylał się na maksa; ja zrobiłam mu przykrość na patelni z orzechową, gorącą oliwą:) kilka minut, a i tak się "zbiesił" - cóż, w oko mu seler, a w ogon sos;)
bez niego całe gadanie, pisanie i gotowanie na nic... rozgrzałam łyżkę masła i podsmażyłam kilka sekund łyżkę panierki ( nawet jak na nią teraz patrzę to pachnie tak samo;)), dolałam wino, śmietanę i "wykończyłam musztardą - troszeczkę posoliłam, no normalnie miód w gębie albo inna ryba...:)
na "rozjechanego" dorsza ułożyłam przysmażone na maśle selery i obficie polałam sosem... hmmm, może dzisiaj ten sam obiad?
smacznego gotowania, bo to obowiązkowa pozycja w menu:)

sobota, 5 stycznia 2013

śniadanie Mistrza - koniecznie do łóżka zrobiłam komuś:)

Mistrz wyjeżdża na tydzień:(
mam nadzieję, że górale dorzucą się do domowej "wyżery";)
po dzisiejszym śniadaniu, nie będzie im łatwo, choć taki dobrze podwędzony oscypek w panierowanym jajku z żurawiną, mógłby mi utrzeć nosa;) hmmm... nie muszę podpowiadać, bo przecież  Mistrz po mistrzowsku zje wszystko, podziękuję i poprosi o dokładkę, tak dobrze się wychował:)
a teraz konkrety, Górale nie lubią "pitolenia":) tosty z chałki z waniliowym twarożkiem, serkiem wiedeńskim i truskawkowym syropem "zapite" gorącą czekoladą :) - pewnie do południa nie wstanie z łóżka....:)
1 duża chałka
2 jajka
50 ml mleka
1 łyżka klarowanego masła (zwykłe też może być)
twarożek wiedeński (może być zwykły twaróg)
2 łyżki twarogu (albo gotowy twarożek waniliwoy z Lidla)
1 łyżka fruktozy - Wiktor nie lubi miodu:(
1 łyżka sparzonych wrzątkiem rodzynek
łyżeczka pasty waniliowej
kubek gorącej czekolady

chałkę pokroiłam na centymetrowe kromki; obtoczyłam w jajkach roztrzepanych z mlekiem i smażyłam na średnim ogniu na złoty kolor (na maśle ma się rozumieć - oleje, oliwy i inne tłuszcze zepsują mistrzowską robotę); w tym czasie szybciutko przygotowałam waniliowy twarożek (rodzynki wcześniej sparzyłam, bo powinny być chłodne);
dosłodziłam fruktozą, odrobinkę posoliłam i "siup" na tosta:) 
inna wariacja to plastry wiedeńskiego polane syropem truskawkowym, który robię sama w sezonie - jak będzie jej pora to podam przepis:)
osobiście uważam, że to mistrzowskie połączenie, choć po ostatniej wizycie w Poznaniu, brakowało mi pomarańczowej konfitury;)
pyszne są też bez dodatków:)
sami spróbujcie wygonić Waszych Mistrzów takim śniadaniem z łóżka:)
powodzenia i miłego weekendu, choć jeszcze się zobaczymy;)

La Dolce Vita - słodkie życie od Londynu do Rzymu - gotuję z Jamiem i Fellinim:)

nie byłam ani w Londynie, ani w Rzymie, ani w Paryżu, ale znam kilku facetów, którzy kuszą mnie "żarciem", kobietami;) i widokiem...:) 
zjadłabym lodowy deser z panettone z Anouk Aimee na Marsowych Polach... hmmm...
połączyłam wszystkie ponadczasowe klasyki
i mam "słodkie życie"...:) 

lodowy deser z panettone - zrobiłam go na specjalną, przedświąteczną kolację z sąsiadami, ale to ryby były bohaterami wieczoru, dlatego deser przetrwał i dzisiaj jest najlepszym zaskoczeniem dla "niespodziewanych" gości...:) inspirował mnie Jamie, a zakupy zrobiłam w Lidlu:)

1 duża babka panettone - bakaliowe ciasto drożdżowe rodem z Włoch:)
1 słoik dżemu o 4 smakach (wiśni, truskawek, czerwonych porzeczek i malin)
1 słoik wiśni w syropie
1 litr lodów waniliowych Grycan (niestety nie można ich kupić w Lidlu)
200 ml wiśniówki (jeśli deser będą jadły dzieci można rozrobić sok wiśniowy z cytryną)
50 g gorzkiej czekolady lub polewy czekoladowej




dużą miskę wyłożyłam folią spożywczą tak, żeby spora jej część wychodziła poza miskę; z babki wycięłam prostokąty o grubości 1,5 cm i obłożyłam nimi szczelnie ścianki miski, przygniatając ręką miejsca, które odstawały od reszty:)
lody czekały w lodówce - nie mogą być bardzo zmrożone;
pistacje obrałam z łupinek, skórek i rozgniotłam delikatnie wałkiem do ciasta; na durszlaku odsączyłam wiśnie z syropu, a dżemem (3/4 słoika) dokładnie wysmarowałam środek miski (prostokąty panettone); do tak przygotowanej "otoczki" włożyłam lody, a do nich "wgniotłam" pistacje i wiśnie; przykryłam wyciętymi kawałkami babki i polałam wiśniówką (przy ściankach); folią przykryłam szczelnie cały deser, położyłam odpowiedniej wielkości talerz i mocno docisnęłam całość - tak żeby soki zaczęły przedostawać się przez ścianki babki - tworzą się takie kolorowe "mazy", które widać na zdjęciu:)

porcje na zdjęciu są pokrojone bezpośrednio po wyjęciu z zamrażalnika - dzisiaj podałam z wiórkami czekolady...:) Federico  na śniadanie wybierał orzechy włoskie... gdyby żył, zmieniłby zdanie:) 


inna wariacja z tą samą babą - pomarańczowa Di Trevi - marzy mi się "fotografo"! fontanna może poczekać, bo im lepsze żarcie, tym gorsze zdjęcia!!!!


200 g tej samej baby:) - tyle zostało z pierwszej wariacji, ale to pewnie kwestia miski:)
200 g korzennych (imbirowych) ciasteczek
250 ml śmietany kremówki
100 g masła
4 łyżki dżemu o 4 smakach
1 galaretka z leśnych owoców
1 galaretka pomarańczowa
1 opakowanie mascarpone

babkę i ciasteczka zmieliłam w kuchennym robocie; połączyłam z rozpuszczonym masłem, przełożyłam do naczynia wysmarowanego masłem ( użyłam kamionkowej, kwadratowej formy 30/30) i odstawiłam na godzinę do lodówki (za oknem:)); w tym czasie rozrobiłam obydwie galaretki, każdą w 350 ml wrzątku (szybciej tężeje w płaskim naczyniu); tężejącą galaretkę o smaku leśnych owoców wymieszałam z dżemem, a pomarańczową z ubitą śmietaną i serkiem mascarpone (najpierw ubiłam śmietanę, osobno serek, połączyłam dodając śmietanę do serka); na zwarty spód wyłożyłam dżemową galaretkę, a na nią śmietanową;
po 4 godzinach deser jest gotowy do... pożarcia:) 


penne carbonara to najszybsze i najsmaczniejsze połączenie niedozwolone dla "głodnych" Polek;
Malena czy inna Sophia nie wyobraża sobie romantycznej kolacji bez śmietany, boczku czy czosnku...:)
chyba sama nie wierzę w to co piszę;)))


na 3 porcje
250g makaronu penne rigate
250 ml śmietany kremówki
2 czubate łyżki pecorino (lub parmezanu)
2 żółtka
150 g przerośniętego, wędzonego boczku
2 ząbki czosnku
świeżo zmielony czarny pieprz
100 ml wody z gotowania                             makaronu
natka pietruszki 
  
makaron gotowałam w osolonej wodzie przez 5 minut (nawet jak będzie twardszy niż al dente, to "dojdzie" w sosie); na suchej patelni podsmażyłam, pokrojony w cieniutkie paseczki, boczek (wykroiłam chrząstki, żeby Federico albo inny Marcello nie uszkodził protezy:)), a kiedy tłuszcz pojawił się na patelni, dodałam, pokrojone w cieniutką kosteczkę, ząbki czosnku; po minucie (przypalony czosnek eliminuje patelnię, kolację i włoskiego smakosza:)) podlałam patelnię 150 ml śmietany; kiedy śmietana zaczęła "bulgotać" dodałam 


pecorino, po minucie makaron, trochę wody i dopóki nie ogrzał się w sosie nie przestawałam mieszać; w miseczce rozprowadziłam żółtka ze 100 ml śmietany i łyżką sosu z patelni (hartowanie jajka); wlałam masę jajeczną na patelnię (zmniejszyłam ogień - 2 na płycie) i mieszając delikatnie na wolnym ogniu, pozwoliłam całości zgęstnięć...

uwielbiam ten makaron:) pewnie dlatego, że jest taki  wł(b)osko kaloryczny...:)



placki z jabłkami to śniadanie obiecane włoskiej Pannie Cocie:)

porcja na 9 placuszków
2 duże szare renety
100 g mąki
140 ml tłustego mleka
1 duże jajo
2 łyżki cukru wanilinowego:)
pół łyżeczki cynamonu
łyżeczka cukru pudru
olej słonecznikowy do smażenia

najpierw ucierałam mąkę z jajkiem (zawsze!) i stopniowo dolewałam mleko , na końcu dodałam cukier; odstawiłam ciasto (odpoczywa, jakby to one "umęczyło się", a  nie mnie;)) i obrałam jabłka; jak już udręka poszła w zapomnienie, dodałam do "zrelaksowanego" ciasta starte na grubych oczkach jabłka; wymieszane ciasto łyżką nakładałam na rozgrzany olej, formując śliczne placuszki ( zaraz potem zmniejszyłam ogień na 4) - smażyły się na złoty kolor ok 5 minut z każdej strony...:) podałam posypane cynamonowym cukrem i kleksem kwaśnej śmietany:)

szybsza wariacja racuchów jest odpowiedzią na prostest song zapracowanej mamy:)

bon appetit:)




czwartek, 3 stycznia 2013

szaro, buro i ponuro - ogrzałam się w kuchni zimową zupą, rosti z łososiem i pysznym, cynamonowym deserem:)


co robić, kiedy jesień hula za oknem całkiem zimową porą?
w powietrzu wisi "gradowa" chmura, a noworoczny "kac" nie chce minąć?
tradycyjnie z "ciśnieniem" walczyłam "tłukąc gary", ale zrobiłam kilka kolorowych, rozgrzewających kompozycji:)
gwarantuję, że miną fochy, bury klimat się ulotni, a smaki rozgrzeją najbardziej "lodowe" serca;))
rosti z łososiowym dipem - myślałam, że wykpię się takim obiadem:( pewnie by tak było, gdybym usmażyła po 10 placków na głowę! 
przepis na 8 placków
2 ziemniaki ugotowane w "mundurkach":)
2 surowe ziemniaki
1 jajko
pół średniej cebuli
po pół łyżeczki zmielonej kolendry, soli i sproszkowanego imbiru
olej rzepakowy do smażenia
ziemniaki gotowałam 15 minut; przestudzone starłam na tarce o dużych oczkach; 
surowe ziemniaki i cebulę starłam na tarce o średnich 
oczkach, dodałam jajko i przeprawy i  delikatnie wymieszałam (szybkie mieszanie zacznie uwalniać soki, a tego nie chcę, bo nie dodaję mąki i placki się rozpadną); na rozgrzany olej, łyżką nakładałam masę ziemniaczaną, formując zgrabne placuszki; smażyły się na złoty kolor około 5 minut z każdej strony;


dip do placków
200 ml kwaśnej śmietany (ja używam 18% z Piątnicy - jest pyszna:))
100 g serka mascarpone (może być philadelfia)
sok z połówki cytryny
sól i pieprz do smaku
łyżka maggi (lub jasnego sosu sojowego), w tym połączeniu zdecydowanie wybieram maggi:))
pęczek kopru
100 g wędzonego łososia (obranego z wędzonych brzuszków)
wymieszałam wszystkie składniki, zaczynając od serka ze śmietaną:) doprawiłam i dodałam posiekane dwie czubate łyżki kopru; podałam dip osobno, ale można rozłożyć po "kleksie" na każdym placku...:)
zimowa zupa to pomysł na bardzo "męskie granie, kibicowanie i skacowanie"...:) inspiracją były staropolskie "flaki", ale tych nie podałabym nawet, gdyby impreza skończyła się na "czworakach"...;)
2 kg drobiowych żołądków
0,5 kg szponderu wołowego - pojęcia nie mam jak się odmienia ten kawał wołu;(
1 duży seler
2 duże pietruszki
5 ziaren ziela angielskiego
0,5 łyżeczki ziaren pieprzu
0,5 łyżeczki płatków chili
2 liście laurowe
łyżeczka sproszkowanego imbiru i mielonej gałki muszkatałowej
100 ml passaty lub wg uznania
2 łyżeczki słodkiej papryki
0,5 łyżki smalcu
1 czubata łyżka morskiej soli
łyżka natki pietruszki
żołądki dokładnie oczyściłam i zostawiłam godzinę w lodowatej wodzie (mama twierdzi, że drób w ten sposób pozbywa się charakterystycznego zapachu); pokroiłam, całe 2 kilo, w cieniutkie paseczki - to najbardziej pracochłonna część zadania! potem już z płatka:)
zagotowałam pokrojone żołądki i wylałam wodę; czynność powtórzyłam, ale wody już nie wylałam, tylko dołożyłam woła;
po godzinie gotowania pod uchyloną pokrywką, dodałam starte na grubych oczkach warzywa, sól, roztarte w moździerzu ziarna, chili i liście i gotowałam dalej 40 minut; po tym czasie dodałam wymieszany imbir z gałką, paprykę przesmażoną na smalcu i przecier; po 20 minutach zupa była gotowa, ale pyszna będzie dopiero jutro...:)
a na deser? przekładane kremowym serkiem i kruchymi ciasteczkami imbirowymi, cynamonowe jabłka - to mój najlepszy sposób na "focha"...:)
zrobiłam więcej musu, bo wykorzystam go  do ryżu, a poza tym, zaczynają "chodzić" w koszu:( 
porcja na 3 desery
4 duże jabłka
łyżeczka cynamonu
2 łyżki cukru trzcinowego
60 g masła (czubata łyżka)
50 ml nalewki rabarbarowej - dla wymagających kurażu polecam żubrówkę:))
2 łyżki serka mascarpone
150 ml śmietany kremówki
łyżka cukru pudru
10 imbirowych ciasteczek
2 czekoladowe rurki o smaku mięty
kilka listów świeżej mięty
jabłka obrałam ze skóry, ale się broniły;)(obierałam większą ilość, dlatego wrzucałam obrane cząstki do zimnej wody z sokiem cytrynowym, wtedy nie brązowieją tak szybko) i pokroiłam w drobną kostkę, którą podsmażyłam na rozgrzanym maśle; posypane cynamonem i cukrem prażyły się około 10 minut (mus wygląda ładniej, kiedy cząstki jabłek  są widoczne), pod koniec dodałam 2 nakrętki rabarbarowej nalewki; śmietanę ubiłam z cukrem pudrem i dodałam do roztartego serka wraz z rzotartymi listkami mięty; ciasteczka starłam na tarce do ucierania ziemniaków; 
do wysokiego kufla od piwa (Dami to dla Ciebie:)) układałam na przemian mus jabłkowy, krem śmietanowy i starte ciasteczka, deser "wykończyłam" świeżą miętą, a zjadłam czekoladową rurką...:)

smacznego wieczoru:)

A może wątróbka? Czyli podroby rządzą!




środa, 2 stycznia 2013

...nigdy nie jest aż tak źle, żeby przestać gotować - spaghetti bolognese - gotowałam jeszcze w starym roku:)



to był dla mnie bardzo trudny rok...
straciłam pracę, trochę wiary, trochę zdrowia..., ale rzuciłam palenie i odnalazłam kilku "starych", dobrych znajomych...:))

przekonałam się też do bycia i "życia" w internecie - przez ostatnie kilka miesięcy było to moje okno na świat - teraz i ja otwieram je dla każdego kto kocha gotować, kto docenia wysiłek z tym związany, kto uwielbia szczęśliwe zakończenia... przy stole:)

podzieliłam się z Wami moją 20 letnią pasją i przez 23 dni grudnia odwiedziło mnie 1178 gości!!!!!:))))) wow, ale organizacja;)
"prawie" tak duża, jak ta, do której dołączę za chwilę:):))
tak, dostałam pracę i wracam do korporacji, ale nie rezygnuje z gotowania; to od lat mój wypróbowany sposób na odreagowanie wszystkich napięć i emocji...:)

wszystkim, którzy byli i są ze mną w trudnych i nowych chwilach bardzo dziękuję, bo choć nie jest to wyścig o ilość "lajków", to niezmiernie cieszy każda pozytywna reakcja i uznanie:)

zrobiło się ckliwie, więc wracam na ziemię, do kuchni i podam przepis na ulubiony, mięsny sos do spaghetti Wiktora, przez lata modyfikowany - marchewkę dodałam po 101 wizycie u Agi;)
ilość składników pozwala na przygotowanie dwóch, porządnych obiadów dla 4 osób:) dzisiaj będzie moja wersja bolognese, a za kilka dni moja wersja lasagne:)

350 g rostbefu lub innej wołowiny (Pani była miła i zmieliła:))
350 g wieprzowej łopatki (znowu Pani była miła...)
100 g (ćwiartka) selera
200 g (1 duża) marchewki
150 g (1 duża) cebuli
1 papryczka chili
2 ząbki czosnku
oliwa z oliwek
6 łyżek zredukowanego, czerwonego wina
czubata łyżka mieszanki suszonych ziół (oregano, tymianek, majeranek, bazylia roztarte w moździerzu)
0,5 l passaty
100 g parmezanu (może być pecorino)
opakowanie makaronu spaghetti
1 łyżeczki morskiej soli
2 łyżki teryaki - marynata do mięs - pyszna do duszonych warzyw:)




mięso wymieszałam z ziołami i czosnkiem roztartym na desce i odstawiłam na godzinę do lodówki;

cebulę pokroiłam w drobną kostkę, papryczkę oczyściłam z pestek (są ogniste)i pokroiłam w drobne paseczki; smażyłam razem na łyżce oliwy, aż cebula zaczęła się szklić(moje oczy wyglądały podobnie), a papryka drażniła nos ostrym zapachem;



dopiero teraz dodałam seler starty na średnich oczkach tarki;po 5 minutach dodałam marchewkę, startą podobnie:); kiedy warzywa były już prawie miękkie doprawiłam sosem teryaki i odstawiłam; na drugiej patelni, a właściwie w małym woku, rozgrzałam łyżkę oliwyi zaczęłam smażyć mięso, najpierw na średnim ogniu trzeba je porządnie rozwarstwić stale "naduszając" na zwarte partie mięsa drewnianą łyżką;

kiedy wyglądało właściwie, zwiększyłam temperaturę i stale mieszając, smażyłam 15 minut - raz na jakiś czas podlewałam łyżką zredukowanego wina;
przełożyłam wysmażone mięso do warzyw i zalałam całość przecierem; wszystko razem dusiło się ok 20 minut pod przykryciem;
w tym czasie zajęłam się makaronem - nie ma specjalnej filozofii przy gotowaniu spaghetti, ale jest jeden patent, który uniemożliwia sklejanie się; trzeba wyjąć cały makaron z paczki albo tyle ile właśnie jest potrzebne, złapać oburącz w połowie i skręcić (tak jakby się chciało odkręcić butelkę); taki skręt stawiamy na dnie garnka
i puszczamy - makaron rozłoży się tak, jak na zdjęciu:);
od razu zmniejszyłam ogień i gotowałam 6 minut - przełożyłam do miski z zimną wodą zachowując 100 ml wody z gotowania:)
sos doprawiłam płaską łyżeczką cynamonu - połowę przełożyłam do garnka (drugą zamroziłam na lasagne),w którym gotował się makaron i dołożyłam tyle porcji makaronu ile "głodomorów" przy stole:)
dolałam połowę wody, połowę sera i mieszałam tak długo aż płyn odparował, a makaron był gorący:)

spaghetti można podać na dwa sposoby, obydwa na zdjęciu, ale zwolennicy włoskiej kuchni zawsze wybiorą pierwszy:)


smacznego:)